sobota, 4 maja 2013

Tomasz Włodarek




   Cała ta historia rozpoczęła się najprawdopodobniej* w 1996 roku. Pewnego lipcowego dnia, w godzinach późno południowych, do domu wracała 16-letnia dziewczyna. Przechodząc przez tzw. "ruski stadion" przy ul. Wojska Polskiego została zaatakowana przez zamaskowanego w kominiarkę mężczyznę, który grożąc bronią zgwałcił ją.

  W sprawie tej prowadzone było postępowanie, które pomimo dużego zaangażowania miejscowych policjantów, zakończyło się niepowodzeniem. Sprawa została umorzona a sprawca pozostał bezkarny.
W kolejnych latach dochodziło następnych zgwałceń młodych kobiet, przeważnie w parkach, okolicznych lasach i innych, rzadziej odwiedzanych miejscach. Sprawy wyglądały beznadziejnie. Oprócz szczątkowego rysopisu sprawcy (wzrost, budowa ciała, kominiarka i broń) praktycznie nie dysponowaliśmy żadnym materiałem pozwalającym na identyfikacje sprawców, poza spostrzeżeniem jednej z pokrzywdzonych, która w 1997 roku opisała bardzo charakterystyczną bluzę sportową, w którą ubrany był sprawca. Wszystkie te sprawy zostały umorzone.

  W dniu 8 marca 2000 roku do Komendy Miejskiej Policji w Świnoujściu  przyszła Agnieszka Ż., która zgłosiła zaginiecie swojej koleżanki  Anety P. Z jej relacji  wynikało, że Aneta P. wyszła w dniu 7 marca 2000 roku ok. godz. 17.40 z domu znajdującego się przy ul. Żeromskiego aby udać się do swojego chłopaka Waldemara W., który mieszkał w Ośrodku Wczasowym "Dolna Odra" przy ul. Uzdrowiskowej. Do tego miejsca jednak nie dotarła.9 marca 2000 roku grupa funkcjonariuszy Policji dokonała rutynowej penetracji terenów leśno - wydmowych znajdujących się na drodze, która musiała pokonywać Aneta P. Nikt nie spodziewał się tak makabrycznego odkrycia.W jednym z poniemieckich bunkrów, znajdujących się  w pasie wydm nadmorskich, na dnie głębokiego szybu leżały częściowo obnażone zwłoki. Okazało się, że są to zwłoki poszukiwanej Anety P.  Na ciele denatki stwierdzono ponad 60 obrażeń zewnętrznych oraz liczne obrażenia wewnętrzne. Bezpośrednią przyczyna zgonu  Anety P. było uduszenie, gwałtowne wywołane dławieniem rękoma oraz urazy mechaniczne głowy, zadane  twardym i tępokrawędzistym narzędziem. Aneta P. została zgwałcona, a następnie w okrutny sposób zamordowana.Do rozwiązania tej sprawy Komendant Wojewódzki Policji w Szczecinie powołał grupę specjalną. Analiza postępowań dochodzeń z ostatnich lat w sprawach o zgwałcenia pozwoliła, na postawienie tezy, że sprawcą jest jedna i ta sama osoba. Teraz wystarczyło tylko ją ustalić...
 
  Była to żmudna, mało efektowna praca polegająca na weryfikacji wszystkich wątków, sprawdzaniu osób w przeszłości karanych za przestępstwa na tle seksualnym bądź podejrzewanych o ich dokonywanie. Nie dysponowaliśmy wtedy jednak materiałem pozwalającym na identyfikacje sprawcy. Nawiązana została współpraca z Akademią Medyczną w Gdańsku, Instytutem Ekspertyz Sądowych w Krakowie oraz innymi placówkami badawczymi jak i indywidualnymi  naukowcami, której celem miało być ustalenie i zatrzymanie sprawcy.Przełom  nastąpił pewnego ciepłego dnia w połowie 2000 roku. Zadzwonił telefon. Z drugiej strony słuchawki odezwał się prof. Ryszard Pawłowski z  Akademii Medycznej w Gdańsku, który spokojnym głosem zakomunikował, że  udało się im ustalić kod DNA sprawcy. Potem długo jeszcze tłumaczyliśmy sobie co to znaczy i jakie to otwiera nam możliwości. Była radość, ale za chwilę przyszło opamiętanie. Co z tego, że posiadamy materiał pozwalający na identyfikację sprawcy, skoro w mieście jest kilkanaście tysięcy mężczyzn, z których wielu odpowiada założonym kryteriom.

   Zaczęła się weryfikacja osób pod względem zgodności kodu DNA sprawcy z wytypowanymi osobami. Na pierwszy rzut poszły osoby w przeszłości karane za podobne przestępstwa, a potem inne  wytypowane przez naszą grupę.Sprawca był jednak dla nas bezwzględny. Systematycznie atakował i gwałcił kobiety na terenie Świnoujścia. Wybierał miejsca praktycznie na całym terenie miasta. "Uderzał" niespodziewanie, działał z rozmysłem - wręcz perfekcyjnie.  Wydawało się, że jesteśmy bezsilni. Z uporem jednak eliminowaliśmy kolejne osoby. Penetrowaliśmy parki, laski i inne dziwne miejsca. Poznaliśmy wielu ludzi, którzy systematycznie spacerowali w tych miejscach (pozdrawiam stałych bywalców Parku Zdrojowego, którzy informowali nas o nowych osobach pojawiających się w tym miejscu). Nie udało się nam jednak natrafić na mordercę i gwałciciela.

Co jakiś czas z pracowni prof. Ryszarda Pawłowskiego dochodziły informacje, że udało się potwierdzić, że sprawca zabójstwa Anety P. jest również sprawcą  zgwałcenia w czerwcu 2000 roku Mariki Z.; w lipcu 2000 Eweliny S.; sierpniu 2000 roku Moniki Z.; i grudniu 2000 r Anny L. Wszystko to zawdzięczaliśmy badaniom porównawczym DNA, o których ja słyszałem będąc  szkole policyjnej  i w czasie oglądania programów na kanale tv  Discovery.W dniu 18 grudnia 2000 roku gwałciciel kolejny raz "uderzył". Miejsce było dość nietypowe. Warszów. Zarządziliśmy blokadę obu przepraw promowych i dróg wyjazdowych ze Świnoujścia. W sumie wylegitymowaliśmy kilkaset osób. W ten sposób uzyskaliśmy kolejne osoby do badań porównawczych na długie zimowe wieczory.

  W dniu 11 kwietnia 2001 roku pobraliśmy którąś z kolei próbkę śliny od wytypowanej osoby. W pierwszych dniach czerwca wieczorem dzwoni do nas prof. Ryszard Pawłowski, który poinformował nas, że  DNA posiada wspólne allele z profilem DNA sprawcy przestępstw. Tym samym wykluczyło to możliwość pochodzenia śladów sprawcy zgwałceń od niego, ale z dużym prawdopodobieństwem wskazało, iż prawdziwym sprawcą zgwałceń może być osoba bardzo blisko spokrewniona w linii męskiej. To była przełomowa wiadomość. Jeszcze w tym samym dniu ustaliliśmy, że nasz wytypowany ma brata  - Tomasza  W. zasadzie sprawa jest prosta. Trzeba jechać i go zatrzymać. Tu jednak pierwsza przeszkoda Tomasz W. nie mieszka w domu, utrzymuje raczej luźne kontakty z rodziną, a my... nie wiemy gdzie on jest. Zapewniam, że nasza niewiedza nie trwała dłużej niż kilka godzin. 

  W końcu wiemy już wszystko o Tomaszu W. Obserwujemy go i pilnujemy aby nic złego nie zrobił.W międzyczasie uzyskujemy ślinę pochodząca od Tomasza W. (on chyba do dzisiaj nie wie jak to się stało J), która "jedzie sobie do Gdańska" i jest przebadana przez zespół prof. Pawłowskiego.  Oczekiwanie. Mamy go! Bingo, jak mówi jeden z kolegów z grupy. Teraz jeszcze tylko zatrzymanie.W dniu 16 czerwca 2001 roku o godz. 13.20 w rejonie baru "Gryf" na promenadzie, nasza grupa wspólnie z kolegami ze Szczecina (zainteresowani wiedzą o kogo chodzi) błyskawicznie zatrzymuje kompletnie zaskoczonego Tomasza W. Potem wszystko jak w karuzeli. Przesłuchanie w prokuraturze przez pana Prokuratora Włodzimierza Cetnara, który nadzorował całe prowadzone w tej sprawie postępowanie, posiedzenie aresztowe w Sądzie Rejonowym w Świnoujściu i... Tomasz W. już jedzie do Zakładu Karnego w Goleniowie.Mieszkanki Świnoujścia odetchnęły z ulgą, a my poszliśmy spać.
  
  To chyba był najczarniejszy dzień w 26-letnim życiu Tomasza W. Chociaż ja wolałbym aby jeszcze gorzej poczuł się przy odczytywaniu wyroku w jego sprawie przed Sądem Okręgowym w  Szczecinie.

  W dniu 3 kwietnia 2002 roku o godz. 09.00 w Sadzie Okręgowym w Szczecinie rozpoczął się proces Tomasza W. Akt oskarżenia sporządzony przez Prokuratora Włodzimierza Cetnera zarzuca mu popełnienie w sumie 8 przestępstw od zabójstwa na tle seksualnym do zgwałceń. Tomasz W. w chwili popełnienia zarzucanych mu czynów był w pełni świadomy tego co zrobił (tak orzekli biegli psychiatrzy i seksuolodzy). Pomimo ogromu materiału dowodowego (badania DNA, daktyloskopia i inne) nie przyznał się do winy.

  19 czerwca 2002 roku o godz. 13.00 Sąd Okręgowy w Szczecinie pod przewodnictwem SSO Macieja Strączyńskiego  ogłosił wyrok w sprawie Tomasza WŁODARKA - zabójcy Anety P. i sprawcy szeregu gwałtów dokonanych na terenie Świnoujścia w latach 1996 - 2000. Włodarek został skazany na karę dożywotniego więzienia z prawem do ubiegania się o przedterminowe zwolnienie  po odbyciu kary 35 lat. Sąd zezwolił na publikacje wizerunku Włodarka i podanie jego danych personalnych. Dla ścisłości należy podać, że najwcześniej na wolności można spodziewać się T. Włodarka jak będzie miał 61 lat. Tak więc zakończył się jakiś etap w życiu naszego miasta. Szkoda tylko , że nie udało się udowodnić winy Włodarka w wielu innych sprawach zgwałceń dokonanych w tym okresie, których - jak jestem przekonany- on się dopuścił.
   Tomasz Włodarek jest również sprawca zabójstwa  funkcjonariusza Urzędu Celnego - Jolanty R. Potwierdzenie uzyskane zostało w toku badań genetycznych materiału  zabezpieczonego na miejscu zdarzenia.

źródło: http://www.policja.swinoujscie.pl/?kmps=72&p=1

Zdjęcia: 

 

Dokument:

http://www.youtube.com/results?search_query=Zbrodnie+niedoskona%C5%82e+ustnik&oq=Zbrodnie+niedoskona%C5%82e+ustnik&gs_l=youtube.3...2008.3902.0.4168.7.7.0.0.0.0.428.862.6j4-1.7.0...0.0...1ac.1.11.youtube.gSYUtHYkd8w


W zakładce Edmund Kolanowski zostały dodane zdjęcia z wizji lokalnej
Wiesław Cieszowski ur. 1957r.

Pierwsze morderstwo

 To było pod koniec jesieni 1976 roku. Ofiara wracała autobusem ze szkoły zawodowej w Mrągowie. Wysiadła na przystanku, miała stamtąd dosłownie kilka metrów do domu. Szła ścieżką. Wiesław Cieszowski tego dnia pokłócił się z żoną, a następnie wypił parę piw. Gdy zobaczył samotnie idącą dziewczynę idącą mało uczęszczaną ścieżką postanowił podejść do niej i nawiązać rozmowę. Zaproponował jej odbycie stosunku. Dziewczyna na początku opierała się ale w końcu uległa. Gdy się rozebrała zaczęła uciekać. Sprawca dogonił ją, obalił na ziemię i zaczął dusić dłońmi. Wprowadził członka do jej pochwy. Ofiara zmarła. Cieszowski nie ejakulował. Głaskał martwą ofiarę, całował jej wzgórek łonowy i wkładał palce do pochwy. Poszedł do domu po rower i przewiózł ciało bliżej domu. Chciał mieć ofiarę: "tylko dla siebie". Ze zwłokami odbył stosunek. Tym razem doszło do wytrysku. Sprawca poszedł do domu po nóż i obciął ofierze pierś. zapragnął ją mieć ale uderzyła go niemiła woń i widok rany. Przyłożył pierś do miejsca wycięcia i zakopał ciało. Przebieg kolejnych zabójstw był podobny.

Druga ofiara

 Ofiarę Cieszkowski zabrał na stopa. Jechał wtedy służbowym Żukiem. Dziewczyna była nastolatką. Mieszkała w Zalcu. Feralnego dnia wracała ze szkoły.
Morderca wjechał w las, wywlókł ofiarę z samochodu i zaczął gwałcić. Wtedy dziewczyn uderzyła go kamieniem w głowę. W odpowiedzi, udusił ją nie przerywając kopulacji. Później, ponownie gwałcił zwłoki. Dopiero wtedy miał wytrysk nasienia (jak podejrzewano, nie miał go, gdy ofiary były przytomne, poruszały się i broniły). Jakiś czas odpoczywał i pił oranżadę. Prowizorycznie ukryte zwłoki pozostawił na miejscu zbrodni i pojechał do domu.
Następnego dnia wrócił na miejsce z łopatą. Przed zakopaniem ciała chciał jeszcze kopulować. Uniemożliwiło to stężenie pośmiertne. Włożył więc do pochwy ofiary butelkę po oranżadzie, którą pił dzień wcześniej. Następnie kilka razy kopnął w jej denko tak, że w całości weszła do środka. 


Trzecia zbrodnia



Cieszkowski nawiązał z nią rozmowę podczas wspólnej podróży autobusem. Posługując się wybiegami i podstępem, zaprowadził ją do kotłowni zakładu, w którym pracował. Zaczął ją obłapiać, a gdy stawiała opór, przewrócił na ziemię i ściągnął majtki. Dusząc odbył z nią stosunek, po czym nastąpił zgon. Ponownie, całował zwłoki. Na jakiś czas wyszedł z kotłowni. Według jego zeznań wrócił i odbył kolejne dwa stosunki z zakończone wytryskiem nasienia.

Ostatni atak 

Ostatnią ofiarą była Bogusia Chyńc. Był 1978 rok. Wracała ze szkoły w Mrągowie. Tuż za stacją kolejową pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła do domu. Zwyrodnialec dorwał ją w wąwozie, tuż koło jej domu. Przydusił i zgwałcił. Na koniec zakopał w lesie. Dzieciaki z Baranowa do dzisiaj boją się tam chodzić. A w miejscu, w którym C. zaatakował Bogusię, do dzisiaj stoi krzyż z wieńcem.


Ocena psychologiczna


Podsumowując diagnozę osobowości sprawcy można stwierdzić iż charakteryzuje go przeciętny poziom inteligencji i znaczne zaburzenia osobowości, przejawiające się naruszeniem jej regulacyjnych i integracyjnych funkcji, obniżeniu samokontroli, niedojrzałości i poważnych zaburzeniach sfery emocjonalno-popędowej. Dość wcześnie zaczął interesować się sprawami seksualnymi. W miarę upływu czasu zainteresowania seksualne stały się główną treścią wszelkich zachowań badanego. Dotykał narządów rodnych małych dziewczynek i współżył ze zwierzętami. Pod koniec nauki ożenił się. Zona była jego pierwsza partnerką seksualną. Z czasem zaczęło dochodzić między nimi do coraz częstrzych konfliktów. Pozbawienie życia ofiar pozwoliło sprawcy na uzyskanie pełnej władzy nad obiektem swoich zachowań i manipulacji seksualnych.


Więzienie i wolność




Wiesława Cieszkowskiego uznano za częściowo niepoczytalnego i skazano go na 25 lat pozbawienia wolności. W więzieniu nawrócił się i stwierdził, że odnalazł Boga.W czasie odbywania wyroku w więzieniu, w Iławie, wychodził na przepustki. W 2004 roku wyszedł na wolność. Jest jedynym polskim seryjnym mordercą, który żyje wśród innych ludzi i jak dotąd nie zrobił nikomu krzywdy. Ludzie natomiast przyzwyczaili się do jego obecności. Znają jego przeszłość.
Wiesław Cieszkowski pracuje jako ślusarz. Prowadzi spokojne życie. Uczestniczy w Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, gdzie znalazł przyjaciół.


źródło: "Motywacja zabójstw" J. K. Gierowski


Bestia na wolności

Co trzeci po wyjściu na wolność zaatakuje pownownie

Seryjni zabójcy, gwałciciele, pedofile... Chore bestie. Po wyjściu z więzienia są poza wszelką kontrolą. Bo tak stanowi polskie prawo. Aż znowu zaatakują, zabiją, zgwałcą...



Baranowo od kilkunastu dni nie śpi. Pojawienie się we wsi obcego mężczyzny w średnim wieku budzi paniczny strach. Bo każdy może być NIM. Potworem psychopatą – Wiesławem C. Licząca kilkuset mieszkańców miejscowość, położona między Mrągowem a Mikołajkami, pozornie jest malowniczą osadą na Mazurach. To, co wydarzyło się tu przed 25 laty, zmieniło historię wsi i – jak mówią miejscowi – kolor nieba.

– Niech mi pani nawet nie przypomina, że wyszedł. Przez ćwierć wieku żyłam nadzieją, że zgnije w więzieniu. Że zdechnie. On nie ma prawa stąpać po tej samej ziemi, oddychać tym samym powietrzem. To bestia, nie człowiek… – Teresie Deptule, mieszkance wsi, ręce trzęsą się z przerażenia.

– Kobity boją się dzieciaki wypuszczać. Jakbym miał córkę, to też ją bym teraz za rękę prowadzał. Bo ja w Wieśkowe wyleczenie nie wierzę – dodaje Stanisław Duszek, który teraz mieszka w domu jednej z ofiar. Jednej z czterech młodych dziewczyn, na które Wiesław C. wydał wyrok śmierci.

– Co to za kraj, żeby takich zboczeńców wypuszczać! – wykrzykuje Duszek. – Nie mogliśmy nic zrobić, chociaż wiemy, że nadal jest niebezpieczny – przyznaje Eugeniusz Muc, dyrektor zakładu karnego w Iławie, w którym przez ostatnie lata siedział C. – W ciągu kilkudziesięciu lat przepracowanych w więzieniu nie spotkałem skazanego, który odsiedziałby wyrok „od dechy do dechy”. Ale 25 lat w końcu minęło. I, Bóg mi świadkiem, cieszę się, że nie mam córki, tylko synów. Nie wiadomo, co zwyrodnialcowi do łba strzeli. Ale takie mamy chore prawo.

Rosyjska ruletka

Przypadek Wiesława C., zwanego wampirem z Baranowa, jest drastyczny. Wiesław C. przyznał się do zgwałcenia i zamordowania czterech nastolatek z Baranowa i okolic. Niektórym po uduszeniu obcinał nożem lewą pierś, po czym znów gwałcił. Choć został uznany za psychopatę, nie był leczony. Dopiero na trzy miesiące przed opuszczeniem więziennych murów zgodził się na przyjmowanie leków zmniejszających popęd seksualny.

– Większość przestępców seksualnych nie ma ograniczonej poczytalności, w związku z czym nie można ich faszerować lekami na siłę. Muszą się na to zgodzić – mówi Marzena Ksel, naczelny lekarz więziennictwa. – Dlatego odradzam podawanie więźniom leków. Bo po co, jeśli po wyjściu z więzienia kuracja zostaje przerwana? Trudno wymagać, żeby bezrobotny recydywista dobrowolnie kupował co miesiąc leki za 600 złotych. I to jeszcze po to, żeby odebrać sobie przyjemność z seksu!

W chwili zamknięcia w więzieniu Wiesław C. miał 25 lat. Po opuszczeniu zakładu karnego jest jeszcze mężczyzną w pełni sił.

Luiza Sałapa, rzecznik Centralnego Zarządu Więziennictwa, spotkała się z wampirem z Baranowa osobiście. – Nie robił przerażającego wrażenia. Był wyciszony. Wszyscy mnie pytali, czy wiem, że wychodzi na wolność. Ale przecież z prawnego punktu widzenia C. jest już wolnym człowiekiem. Odbył pełny wymiar kary. Nie mamy prawa trzymać go dłużej w zamknięciu. Niestety, to, jak będzie zachowywał się w normalnym środowisku, przypomina grę w totolotka. Nie jesteśmy w stanie zagwarantować, że nie zrobi czegoś podobnego raz jeszcze – wzdycha Sałapa.

– Wkurza mnie bezradność. Bezsilnie patrzyłem, jak opuszcza mury zakładu i nie mogłem zrobić nic, kompletnie nic – Eugeniusz Muc przeżywa to raz jeszcze. – Dla mnie takie przypadki powinno się biologicznie neutralizować. Ale u nas nawet kastracja jest zabroniona.


W Polsce możliwa byłaby jedynie tzw. kastracja chemiczna, polegająca na podawaniu leków radykalnie obniżających pociąg seksualny. Ale przestępca musiałby wyrazić na nią zgodę i sam za nią zapłacić. Bo na liście leków refundowanych nie ma farmaceutyków dla gwałcicieli i pedofilów.

– W Niemczech pedofil albo gwałciciel ma do wyboru: albo podjąć kurację, albo zgnić w więzieniu – wyjaśnia Jerzy Pobocha z Oddziału Psychiatrii Sądowej Aresztu Âledczego w Szczecinie, wiceprzewodniczący Sekcji Psychiatrii Sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.

Niebezpieczny dla innych

25 lat dla jednych to dużo, dla innych nic. Ludzie z Baranowa pamiętają, jak Wiesiek perfidnie brał udział w poszukiwaniach zaginionych dziewczyn. Jak chodził z innymi po lesie, gościł u rodziny ofiary i pił piwo. Kiedy okazało się, że to on jest poszukiwanym wampirem z Baranowa, prawie doszło do linczu. – Ludzie go chcieli widłami brać. Na stosie spalić, ale milicja nie dopuściła – wspomina Jan Deptuła, obecny sołtys wsi. Sąd miał do wyboru: wyznaczyć mu karę śmierci albo wsadzić na 25 lat do więzienia.

Profesor Józef K. Gierowski, prawnik i psycholog sądowy z Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, wraz z profesorem Adamem Szymusikiem badał C. dwukrotnie. Na początku lat 80., dwa lata po wydaniu wyroku oraz w drugiej połowie lat 90., gdy rozważano przedterminowe wypuszczenie C. na wolność. I po tym, jak okazało się, że wampir z Baranowa… wychodzi na przepustki.

– Ludzie widywali go w Mikołajkach i Mrągowie. Utył, rozrósł się, jak byk wyglądał – mówi Józef Brzozowski, mieszkaniec wsi.

– To wyjątkowo drastyczny przypadek. U sprawcy stwierdziliśmy skomplikowane zaburzenia osobowości przy ograniczonej poczytalności w chwili dokonywania czynów – wspomina profesor Gierowski. – A jako że w tamtych czasach w przypadku zagrożenia karą śmierci zaczęto bliżej przyglądać się skazanym, C. dostał jedynie 25 lat. Dożywocia jeszcze wtedy nie było. Szkoda.

Kolejna opinia, sprzed sześciu lat, była podobna: – C. jest niebezpieczny dla otoczenia i nie można go wypuszczać. – Już wtedy mówiłem, że kiedyś wyrok mu się skończy i trzeba zrobić coś, aby ochronić przed nim potencjalne ofiary. Bo to, że po wyjściu z więzienia znowu będzie gwałcił czy zabijał jest więcej niż prawdopodobne – dodaje profesor Gierowski. – Ale mogłem sobie gadać, ile chciałem. W polskim prawie nie ma propozycji kontrolowania przestępców seksualnych po odbyciu kary. I dochodzi do kolejnych tragedii.

– Takie przykłady utwierdzają mnie w przekonaniu, że żyjemy w niepełnosprawnym państwie. Państwie, gdzie trzyma się osoby z problemami w zamknięciu, po czym wypuszcza z dnia na dzień na wolność. Bez leczenia, bez planu – wzdycha profesor Zbigniew Lew-Starowicz, seksuolog. Wypuszczenie na wolność wampira z Baranowa boleśnie odczuwają rodziny jego ofiar.


Henryk Lenda przyjaźnił się z Wieśkiem. Chodzili razem na piwo i do roboty. A potem Wiesiek zamordował mu siostrę. Alina miała 18 lat. – To było pod koniec jesieni 1976 roku. Siostra wracała autobusem ze szkoły zawodowej w Mrągowie. Wysiadła na przystanku, miała stamtąd dosłownie kilka metrów do domu. Szła ścieżką. I wtedy ją dopadł – wspomina mężczyzna.

Poszukiwania nie trwały długo. Milicja uznała, że dorosła dziewczyna wie, co robi i pewnie postanowiła uciec z domu. Śledztwo zamknięto. – Nie wierzyliśmy w wariant ucieczki. Alina była szczęśliwa, kochała rodzinę. Miała tyle planów… – Henrykowi Lendzie łamie się głos.

Potem zginęła nastolatka z pobliskiego Zalca. Wracała ze szkoły autostopem. Kilka kilometrów przed rodzinną wioską na szosie zatrzymał się Żuk. Za kierownicą siedział Wiesław C. Po nastolatce ślad zaginął. Tak samo jak po młodej mieszkance Mrągowa, którą C. wypatrzył w pociągu.

Milicja zaczęła śledztwo. Wiedziano już, że po Mazurach grasuje seryjny morderca. – Wszyscy wpadli w panikę. Mnie mama nie chciała z domu wypuszczać – wspomina Iwona, która dzisiaj pracuje w bibliotece w Baranowie, a za czasów wampira miała osiem lat.

Nienawiść rosła

Wiesław C. nie kwalifikuje się do leczenia psychiatrycznego, bo jest poczytalny i świadomy swoich czynów. A z „lekkimi” zaburzeniami osobowości nikt nikogo do wariatkowa nie zamyka. C. wielokrotnie starał się o warunkowe zwolnienie. Był jednym z najgrzeczniejszych więźniów, uczestniczył w zajęciach. Wykonał malunki w kaplicy.

– Oni zawsze są grzeczni, bo zależy im na szybkim wyjściu – mówi psychiatra Jerzy Pobocha.

Ksiądz Kazimierz Tyberski, kapelan z zakładu w Iławie, wspomina go jako mocno zastraszonego człowieka. – Przez lata siedział w izolacji, narastała w nim agresja i nienawiść. Dopiero kontakty z normalnymi ludźmi i przepustki zaczęły go leczyć – opowiada ksiądz. – Ale przepustki się skończyły, bo prasa opisała, że grasuje po Mazurach. Wierzę, że nawet tak chory człowiek, bo C. jest niewątpliwie chory

Ostatnią ofiarą była Bogusia Chyńc. Był 1978 rok. Wracała ze szkoły w Mrągowie. Tuż za stacją kolejową pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła do domu. Zwyrodnialec dorwał ją w wąwozie, tuż koło jej domu. Przydusił i zgwałcił. Na koniec zakopał w lesie. Dzieciaki z Baranowa do dzisiaj boją się tam chodzić. A w miejscu, w którym C. zaatakował Bogusię, do dzisiaj stoi krzyż z wieńcem.

– Szukaliśmy Bogusi z jej rodzicami. Jeździliśmy do Mrągowa, do Mikołajek. Wiadomo było, że dotarła do Baranowa, ale nikt później jej nie widział – opowiada sołtys Deptuła.

Wersje są różne. Podobno C. wpadł, bo zgubił w chwili morderstwa dokumenty, które później znalazły dzieciaki z baranowskiej szkoły. Inna wersja mówi, że po zaginięciu Bogusi milicja zaczęła przeczesywać okolice, dokładnie przesłuchiwać mieszkańców i wtedy C. sam się przyznał.

Wskazał miejsca, gdzie ukrywał ciała. Alinę znaleziono w dole, za stodołą mordercy. Bogusię w lesie. Pozostałe ofiary – na łące, pod ziemią. – Obiecywałem sobie, że go zabiję, że zemszczę się za Alinę. Z upływem lat ta agresja się zmniejszyła, ale nadal modlę się o jego śmierć. I wieczny odpoczynek siostry – dodaje Henryk Lenda.

Elżbieta Lubowiecka w chwili dokonywania przez C. morderstw była jego żoną. Mają dwóch synów. I chociaż Wiesiek nie był ani przykładnym mężem, ani ojcem, to jakoś im się w Baranowie żyło. – Nigdy nie dał po sobie poznać, że ma takie zboczenia. Fakt, do rozmownych nigdy nie należał, unikał patrzenia prosto w oczy, ale czy mogłam wiedzieć, że ma na sumieniu takie zbrodnie? Gdyby to ode mnie zależało, kazałabym go powiesić, jak psa. I żeby jeszcze wszyscy mogli go torturować. Za to całe zło, jakie wyrządził. Mnie i innym.

Lubowiecka w Baranowie została. Nikt nie powie na nią złego słowa. Bo czemu ona winna? Że wyszła za mordercę? Teraz prowadzi sklep, ma drugiego męża, któremu urodziła dziecko. Kobieta wniosła pozew o rozwód po zatrzymaniu męża.

– I musiałam za niego zapłacić. A ile się najeździłam, żeby go wymeldować i pozbawić praw rodzicielskich. I to się nazywa prawo? Cierpią ofiary, sprawcy są bezkarni! – denerwuje się kobieta.

Gdzie ON jest?

Podobno wrócił do rodziców, do Ostrołęki. Tamtejsza policja nie została poinformowana o ewentualnym przyjeździe wampira z Baranowa. Bo prawo tego nie nakazuje. – O matko! Seryjny gwałciciel w naszym mieście?! Ale mi pani ćwieka zabiła – mówi Andrzej Ciszewski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Ostrołęce.

W Mikołajkach, skąd pochodzi C., też nic nie wiedzą. – Proszę kontaktować się z Mrągowem – powiedział nam tamtejszy komendant.

Każdy zakład karny ma obowiązek poinformować policję o zakończeniu kary danego sprawcy. Ale dotyczy to jedynie policji w miejscu zamieszkania skazanego. Wystarczy, że przeniesie się do innego miasta i dla policji przestaje istnieć.

– Owszem, dostaliśmy komunikat, że Wiesław C. wyszedł z zakładu karnego w Iławie, ale nie pojawił się ani w Mikołajkach, gdzie ostatnio był zameldowany, ani w Mrągowie – mówi nadkomisarz Wiesław Skudelski, komendant powiatowej policji w Mrągowie. – Nie wiemy, gdzie jest. – Informacje o przestępcy, który wyszedł na wolność, czy to przedterminowo, czy po zakończeniu kary, najpierw trafia do policji w ostatnim miejscu zamieszkania skazanego, a następnie do bazy Komendy Głównej – mówi komisarz Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji. – Może się jednak zdarzyć, że w miejscu, w którym aktualnie znajduje się były więzień, policja nic nie wie – przyznaje.

Mieszkańcy Baranowa i okolic żyją nadzieją, że C. nie wróci na miejsce kaźni.

Izolacja nie leczy

Maria Gordon, psychiatra sądowy z Aresztu Śledczego w Warszawie, nie może pogodzić się z tym, że w Polsce nie ma systemu monitorowania i prowadzenia przestępców seksualnych. – Nie ma znaczenia, po ilu latach sprawca przestępstwa seksualnego opuszcza więzienie. Sama izolacja społeczna nie powstrzyma od ponownego popełnienia czynu.

Z badań, które doktor Gordon prowadziła kilka lat temu, wynika, że ponad trzydzieści procent przestępców seksualnych popełniło w przeszłości czyny o podobnym charakterze. Trzeba zatem zakładać, że co trzeci pedofil czy seryjny gwałciciel w Polsce zrobi TO ponownie po wyjściu z więzienia.

Tak było m.in. w przypadku słynnego pedofila z Piotrkowa Trybunalskiego, Mariusza Trynkiewicza. Najpierw, podczas odbywania służby wojskowej, porwał ucznia ósmej klasy, po czym molestował go seksualnie, za co dostał rok więzienia w zawieszeniu. Kolejna przepustka z armii znów była okazją do zaatakowania dziecka. Tym razem sąd skazał go na półtora roku. Wyszedł po dziewięciu miesiącach – „za dobre sprawowanie”. Kilka tygodni po opuszczeniu zakładu karnego zgwałcił i zamordował czterech kilkunastoletnich chłopców. Dostał karę śmierci, ale na skutek ustawy o amnestii wyrok złagodzono na 25 lat więzienia. Seksuolodzy sądowi stwierdzili, że Trynkiewicz jest biseksualistą-pedofilem. A morduje, bo sprawia mu to fizyczną przyjemność.

– On ma lepsze i gorsze dni. Czasem zgadza się na rozmowę – przyznaje dyrektor więzienia w Strzelcach Opolskich, w którym siedzi Trynkiewicz. – Dzisiaj odmawia.

Przed kilkoma laty, w rozmowie z dziennikarzem z Piotrkowa Trybunalskiego przyznał, że boi się wyjścia na wolność. Wcześniej, w sądzie zapytany, czy po wyjściu na wolność będzie się jeszcze zbliżał do młodych ludzi, odpowiedział: „Tak”.

Ponownego morderstwa dopuścił się zabójca 22-letniej Agnieszki Szumińskiej z Ostrowca Świętokrzyskiego. Latem 1999 roku dziewczyna została zgwałcona i porzucona ze śmiertelnymi obrażeniami. Dwudziestokilkuletni Sz. w momencie morderstwa odbywał karę za gwałty i włamania. Feralnego dnia był na więziennej przepustce.

Szczepan W. z Piotrowic Nyskich zgwałcił i zamordował tuż po wyjściu z więzienia w 2000 roku. Wcześniej odsiadywał kilka wyroków za brutalne gwałty i zabójstwa.

– W Holandii pedofile i gwałciciele po odbyciu kary w więzieniu są kierowani do szpitali psychiatrycznych, w których leczeni są przez kilka lat. Jeśli terapia nie przynosi rezultatów, trafiają do ośrodków zamkniętych. U nas tacy przestępcy znikają – doktor Pobocha kręci bezradnie głową. – Nie ma systemu, a prawie żaden przestępca nie godzi się dobrowolnie na kurację po wyjściu zza krat.

Zdarzają się wyjątki. Jak pedofil ze Śląska, który jeszcze kilka lat pozostanie za kratami. Wie, że jak wyjdzie, będzie wykorzystywał seksualnie dzieci. Albo pewien starszy człowiek, który napisał dramatyczny list do rzecznika praw obywatelskich: „Zabijcie mnie albo wyleczcie, bo nie umiem się od tego powstrzymać”.

Wkrótce wyjdą

l Tadeusz z województwa warmińsko-mazurskiego, skazany na osiem lat za brutalne gwałty, wyjdzie z więzienia w Iławie w 2004 roku. l Andrzej K., skazany na osiem lat za gwałt na dwóch kobietach, wyjdzie z więzienia w Rzeszowie w 2011 roku. l Dariusz N., ps. Garłacz, szef gangu z Brzegu, skazany na 11 lat za gwałty ze szczególnym okrucieństwem, opuści więzienne mury w 2011 roku. l Mariusz Trynkiewicz – gwałciciel i morderca z Piotrkowa Trybunalskiego wyjdzie na wolność z zakładu karnego w Strzelcach Opolskich w 2013 roku. l Leszek Pękalski – wampir z Bytowa, oskarżony o 17 sadystycznych morderstw, skazany ostatecznie za jedno na 25 lat, wyjdzie w 2017 roku.

W więzieniach na koniec kary czeka kilka tysięcy przestępców seksualnych. Co trzeci z nich po wyjściu na wolność zaatakuje ponownie...

źródło:  "Kulisy" autor Joanna Krupa


Wampir też będzie zbawiony


Kiedy rozeszła się wieść, że "wampir z Baranowa" po 25 latach odsiadki wyszedł na wolność, w Polsce zawrzało. Przed drzwiami mieszkania jego rodziców w Ostrołęce kłębił się tłum dziennikarzy. Każdy słup w mieście oklejono plakatami z podobizną "psychopatycznego mordercy". Kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Baranowie - gdzie mieszkał, nim wpadł w ręce policji - ludzie szykowali widły. Grozili, że jeśli potwór wróci, rozszarpią go. Nie wypuszczą żywego.
Wiesław Cieszkowski zabił cztery nastolatki. Żeby tylko zabił: on je gwałcił, obcinał piersi, potem znów gwałcił. Ludzie nie mogli tego zapomnieć. I mówili: najpewniej znowu zacznie mordować. - A ja miałem wrażenie, jakby to wszystko dotyczyło kogoś innego - mówi dziś spokojnie Cieszkowski. - Bo przecież byłem już kimś całkiem innym. Nie mordercą-wampirem, ale nowym, nawróconym człowiekiem - zapewnia.
Zabarykadował się w domu rodziców. Bał się strasznie, tylko wieczorami przemykał chyłkiem do kościoła, by błagać o odpuszczenie grzechów. Prasa nagabywała go przez trzy miesiące. Na każdy dzwonek do drzwi oblewał się potem. Mówi, że nie wytrzymałby tego, gdyby nie przyjaciele z Ruchu Odnowy w Duchu Świętym i ksiądz Kazimierz Tyberski, jego kapelan z więzienia. Dzwonili do niego co wieczór, rozmawiali godzinami. Mówili, że ucieczka nie ma sensu, od siebie nie ucieknie, więc musi wytrwać. Że nie jest potworem.
- Ja mu ufam - mówi krótko ks. Kazmierz Tyberski ze zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, ojciec duchowego odrodzenia "wampira". W Zakładzie Karnym w Iławie, gdzie Cieszkowski odsiadywał wyrok, prowadzi od dziewięciu lat grupę oddziaływania duszpasterskiego: same największe bandziory, zabójcy, gwałciciele. Ale on wierzy, że każdy z nich może się odmienić. Chrystus przebaczył Łotrowi na krzyżu, Szaweł z fanatycznego pogromcy chrześcijan przemienił się w świętego Pawła. Więc dlaczego odmawiać szansy "wampirowi"?
- Bóg wierzy w człowieka - mówi ksiądz Tyberski. - I potrafi go przemienić, jeśli człowiek sam tego pragnie.
Taką duchową przemianę on i inni więzienni kapelani - ojciec Rafał Raus, pastor Piotr Wisełka - widzieli w swojej kapłańskiej posłudze nie raz.
Rozmawialiśmy z takimi ludźmi: odrzuconymi przez społeczeństwo bandytami, którzy za swoje czyny trafili do więzienia. Wcześniej prowadzili małe, podłe życie, błądzili na jego rozstajach, gubili drogi. I w pewnym momencie zdarzyło się to "coś", co ich przemieniło. Więźniowie mówią: łaska boska, cud. Narodzili się na nowo. Nawrócili.
Tyle że ten cud nie staje się nagle, na pstryknięcie palcem, uderzenie dzwonu, znak krzyża nad głową. To długi i bolesny proces. Idąc ku nawróceniu, trzeba przejść przez piekielny krąg nienawiści do świata, obłędu, samobójczych myśli. Przez czyściec cierpienia dojść do zrozumienia siebie i innych ludzi. Wtedy pojawi się nadzieja.
Przełamując nienawiść
Ludzie, którzy pracują z więźniami - wychowawcy, psycholodzy, księża - mówią, że człowiek, który trafia za kraty, nienawidzi tych, którzy go zamknęli, i siebie za to, co zrobił. Świata, że stworzył go złym, i Boga, że na to pozwolił. I wie, że inni - jego ofiary, ich rodziny - nienawidzą jego. Nie ma przyszłości, nie ma nadziei.
Franciszek Zonenberg, 57-latek, który odsiaduje w Iławie wyrok 12 lat za zabójstwo żony, mówi, że pierwsze dwa lata w celi były dla niego koszmarem. Nikt go nie odwiedzał, nie wiedział, co się dzieje z dziećmi. Dusił w sobie pytania, emocje, żal. Próbował to wszystko jakoś sobie tłumaczyć. Podzielić winę na pół: on zabił, ale Hania go sprowokowała. Przecież on się starał, w firmie budowlanej zarabiał na rodzinę. Dlaczego piła, czemu nie siedziała w domu? "Co za bzdura!" - myślał w chwilę potem. "Przecież Hania nie żyje. Ona nie może być winna. To ja jestem mordercą". Tak się w tym wszystkim pogmatwał, że zaplanował samobójstwo. To było jedyne wyjście, by przestać cierpieć.
Jarosław Szymański, choć zawsze myślał o sobie, że jest twardym facetem, po prostu podciął sobie żyły - ledwie go odratowali. On, który jako osiemnastolatek wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, nauczył się wysadzać stojące w porcie statki i strzelać do ludzi, a potem został szefem gangu złodziei samochodów. Silny, wysportowany, nie znał strachu. W 1998 r. za pobicie barmana trafił do więzienia. - Nagle zacząłem słyszeć głosy, które przypominały, co złego zrobiłem w życiu - opowiada. - To było nie do wytrzymania.
Kłócił się z Bogiem. Leżał na pryczy i krzyczał do niego: "Lepiej traktujesz morderców". Klął, wył jak zwierzę. Bluźnił. Aż kiedyś poprosił: "Pomóż mi, Boże". Poczuł się całkiem bezradny.
- W takiej chwili pomoc księdza czy pastora, dobre ludzkie słowo czy choćby mądre zdanie przeczytane w Biblii pozwala uwierzyć, że nie wszystko stracone. Że długie godziny w więziennej celi mają sens - mówi ksiądz Tyberski. - Bez takiej wiary można wpaść w obłęd.
A im większą skazany czuje bezradność, tym łatwiej otwiera się na transcendencję. Może załatwić przez Siłę Wyższą to, czego nie może załatwić z ludźmi. Ludzie nie chcą przebaczyć zbrodni. Bóg tak.
Kapelan wspomina, że kiedy Cieszkowski, "wampir z Baranowa", trafił do kryminału, z mordercy budzącego grozę wśród ludzi przemienił się w strzęp człowieka. Skulony, milczący, wystraszony. Nie rozmawiał z nikim, ale też nikt nie chciał rozmawiać z nim - przestępcy seksualni w więzieniach traktowani są przez innych jak podludzie.
W kryminale nie było Wiesława Cieszkowskiego, kierowcy samochodu dostawczego, mężczyzny, który miał kiedyś dom, żonę, dwójkę dzieci. Był śmieć, zboczeniec, któremu każdy może napluć w twarz. Chował się przed współwięźniami, wciąż wracały do niego twarze tamtych martwych kobiet. Jedna z nich była siostrą jego przyjaciela. Kiedy zniknęła, pomagał rodzinie w jej poszukiwaniach, udawał współczucie. A w pamięci miał chwile, kiedy ją zabijał. Kiedy o tym myślał, aż tracił oddech. - Nie mogłem dalej tak żyć - mówi dzisiaj. - Popadałem w szaleństwo.
Oko Boga, dłoń człowieka
To jest moment, trudny do uchwycenia punkt w czasoprzestrzeni, kiedy człowiek staje nad przepaścią. Można wtedy, jak mówi ksiądz Tyberski, albo skoczyć w nicość, zatracić się całkiem w nienawiści, albo spróbować zmienić swoje życie. I cudem boskim jest to, że właśnie wtedy przychodzi pomoc. Pojawia się człowiek, który powie, że już nie jest się samotnym ze swoim grzechem i cierpieniem.
- Wyspowiadaj mnie - poprosił duchownego, który zajrzał do jego celi "wampir" Cieszkowski. Spodziewał się odrzucenia, skrzywienia ust w wyrazie odrazy i pogardy, złego słowa. Wszyscy tak reagowali na jego widok. Ale ksiądz patrzył na niego jak na człowieka. Ściany ciasnej celi i mężczyzna w habicie byli świadkami spowiedzi "wampira". Mówił o wszystkim: jak porywał swoje ofiary, dusił, gwałcił...
- Byłem ciekaw, czy Bóg może przebaczyć komuś takiemu jak ja - przyznaje dziś. Kiedy usłyszał: "Pan odpuścił tobie grzechy, idź w pokoju", poczuł falę ciepła spływającą mu po ciele.
Oni wszyscy podobnie opisują tę chwilę: poczucie niebotycznej ulgi i spokój, którego wcześniej nie znali. - Kapłan położył mi rękę na głowie i rozgrzeszył. Uśmiechnąłem się po raz pierwszy od śmierci żony. Całe to świństwo ze mnie zeszło - tak Zonenberg pamięta moment swojego pojednania z Bogiem.
I on zwierzył się księdzu z całego pokręconego życia. Opowiadał o tym, jak żona popijała, a on nie potrafił jej pomóc. Jak odchodził i wracał, jak się nawzajem niszczyli. I o tej kłótni, w trakcie której musiał złapać ją za gardło, choć tego nie pamięta. I o tym, że ją bardzo kochał. Tak, wtedy uświadomił sobie tę miłość, która w nim była, i mógł poprosić o wybaczenie Boga.
- Oni muszą wiedzieć, że komuś na nich zależy, że ktoś ich kocha - mówi ksiądz Tyberski. Mieć poczucie bliskości Boga, ale i drugiego człowieka.
Dla Wiesława Cieszkowskiego właśnie ta spowiedź i przebaczenie były początkiem nowego. Wtedy pierwszy raz przez myśl mu przemknęło, że może nie wszystko stracone, lecz zaraz przegonił nadzieję machnięciem ręki. Ale ona wracała wraz z ludźmi, którzy pukali do drzwi jego celi - duchownymi, wolontariuszami z Odnowy w Duchu Świętym. I z księdzem Tyberskim, do którego zaczął chodzić na rozmowy.
Ksiądz Kazimierz Tyberski, obdarzony tubalnym głosem i twarzą, która gwarantowałaby mu role w gangsterskich filmach, potrafi zrozumieć ludzi, z którymi spotyka się po drugiej stronie więziennego muru. Sam nieźle w życiu nawywijał. - Nie jestem panienką w czarnej sukience - śmieje się.
- Ja nikogo nie proszę, żeby się nawracał. Ci ludzie muszą mieć świadomość, że to nie oni mnie, ale ja im jestem potrzebny.
W młodości murarz-tynkarz, potem żołnierz Czerwonych Beretów. Brał od życia, co chciał, a Bóg nie był mu do niczego potrzebny. Potem, mówi, dostąpił łaski i teraz wie, o co w tym wszystkim chodzi. - Nie człowiek jest brzydki, a jego grzech - mówi. I dodaje, że właśnie wtedy, kiedy człowiek z siebie ten grzech wyrzuci, nazwie go, zapłacze nad nim - wtedy jest gotów do duchowego odrodzenia.
Przepracować grzech
- Ale taka spowiedź to dopiero początek drogi do przemiany duchowej - ksiądz Tyberski patrzy racjonalnie. Dalej musi nastąpić to, co psycholodzy nazywają "przepracowaniem problemu".
- Delikwent musi zrozumieć, co i dlaczego się stało. Czemu postąpił wtedy tak, a nie inaczej. Ile w tym było jego winy, ile wpływu środowiska. Gdzie w swoim życiu popełnił błędy. I na koniec - przebaczyć sobie.
- Ja z moimi podopiecznymi spotykam się sześć razy w tygodniu po osiem godzin dziennie - mówi kapłan. - Nie nawracam na siłę, nie ględzę cały czas o Bogu. Rozmawiamy o życiu. Dla niektórych to są pierwsze takie rozmowy.
Robert Sobolewski, 38-latek, twarz wzbudzająca zaufanie, myślące oczy. Odsiaduje 12 lat w Iławie. W 1994 roku zabił mężczyznę. Prawie go nie znał. Pili razem wódkę, pokłócili się, obrazili i jak w knajackich piosenkach, w ręku Roberta błysnął nóż. Najgorsze, że nie pamięta, o co poszło.
Na szczęście spotkał tamtego człowieka. - To był wolontariusz. Opowiadałem mu o swoim przegranym życiu i to pomogło mi zrozumieć, dlaczego je przegrałem. Z nienawiści - mówi Sobolewski.
- Więźniowie w swoich opowieściach przeglądają się jak w lustrze. Tak jest zawsze - mówi ksiądz Tyberski. Z "wampirem" Cieszkowskim rozmawiali o kobietach. Okazało się, że on się ich boi i wstydzi. Koledzy z celi go podpuszczali. "Co byś z taką zrobił" - pytali, kiedy na ekranie telewizora pojawiała się ładna aktorka. "Takie jak ona piasek powinny pieścić" - odpowiadał z wściekłością, a oni rechotali.
Dopiero dzięki księdzu zrozumiał, co się z nim działo. - Tak naprawdę nienawidziłem swojej żony, a nie tych kobiet - mówi dziś Cieszkowski. Podejrzewał ją o zdrady, śledził, zastanawiał się, czy synowie są naprawdę jego dziećmi. I czuł się poniżony. I za to swoje poniżenie mścił się na innych kobietach.
Również Sobolewskiemu zawsze towarzyszyło uczucie nienawiści. Do matki, bo zostawiła jego i trójkę rodzeństwa z ojcem alkoholikiem. Do ojca, że pił. Do siebie, że jest nikim, że nikt go nie kocha, bo nie zasługuje na miłość. Kiedy zakochał się w dziewczynie, która została później jego żoną, nie potrafił cieszyć się ani nią, ani dzieckiem, które przyszło na świat. - Podejrzewałem żonę o zdradę, o najgorsze. Nie mogłem uwierzyć, że może mnie kochać. By zagłuszyć żal - piłem. I tak w kółko.
Sobolewski zamyśla się na chwilę. Marszczy brwi, jakby z wysiłku. - To zabójstwo w jakiś sposób uratowało mnie przed samozagładą - mówi nieoczekiwanie. Przebaczył tamtemu Robertowi, oszołomionemu wódą słabeuszowi. - Dziś mam w sobie dość siły, żeby być dobrym człowiekiem - mówi. Żałuje, że nie udało mu się dotrzeć do rodziny mężczyzny, którego zabił. Chciałby poprosić, aby mu przebaczyli.
Łaska przebaczenia
- Symulanta, który udaje nawrócenie, chce "na Boga" załatwić sobie przepustkę czy warunkowe zwolnienie, poznam na kilometr - uśmiecha się ks. Tyberski. Takich cwaniaków nie brakuje, kiedyś z autokaru wiozącego pensjonariuszy zakładu karnego w Jastrzębiu Zdroju na pielgrzymkę do Częstochowy uciekło trzech "nawróconych". Lecz kiedy przychodzi ten moment, że skazanemu zaczyna zależeć na przebaczeniu ludzi, których skrzywdził, można powiedzieć, że znalazł się na końcu drogi, że naprawdę zmienił swą duszę.
Tyberski pamięta jednego ze swoich podopiecznych - Jaśka. On też miał na rękach krew. Kiedy wysyłał do rodziców swojej ofiary list z prośbą o przebaczenie, bał się bardzo.
- Ale po kilku tygodniach przyszła odpowiedź: "Przebaczyliśmy panu w tym dniu, kiedy pochowaliśmy swoje dziecko. Myśmy panu okazali miłosierdzie, jeśli pan żałuje, niech się pan teraz zwróci do Boga i prosi go o to samo" - wykaligrafowali. Do koperty włożyli obrazek święty, na którego odwrocie była parafialna adnotacja, że za mordercę od ponad roku odprawiane są msze.
- Obaj mieliśmy łzy w oczach - mówi kapelan Tyberski. I dodaje, że o ludzkie wybaczenie jest nieskończenie trudniej niż o boskie. I nieskończenie trudniej o nie prosić. To wymaga odwagi.
Wiesław Cieszkowski jeszcze jej w sobie nie znalazł. - Przeszłość przekreśliłem grubą czarną kreską - mówi i tłumaczy, że gdyby chciał ją rozpamiętywać, musiałby zacisnąć
pętlę wokół szyi.
Najbliższa rodzina - rodzice, rodzeństwo, już mu przebaczyli. Za żonę i dzieci modli się, wie, że ułożyli sobie życie. On w tym życiu tylko by im przeszkadzał. - Ale rodzin ofiar nie odważyłem się prosić o przebaczenie - mówi.

źródło:  http://spoleczenstwo.newsweek.pl/wampir-tez-bedzie-zbawiony,17865,1,1.html


Zbrodnia,kara i strach

Strach i panika. Tymi dwoma słowami można odkreślić emocje, jakie od kilkunastu dni rządzą mieszkańcami Ostrołęki, za sprawą seryjnego mordercy, który po odsiedzeniu kary 25 lat więzienia wyszedł na wolność i zamieszkał w Ostrołęce.
Wiesław C. ma niespełna 50 lat.
- Zwykły facet, przeciętny - mówią o nim policjanci z Ostrołęki.
Tyle tylko, że dokonał czterech zabójstw. Udusił, zgwałcił i okaleczył cztery młode dziewczyny z Baranowa pod Mrągowem. Do zbrodni przyznał się podczas procesu. Ale przedtem, razem z rodzinami dziewcząt, uznanych początkowo za zaginione, szukał ich w Baranowie i okolicy.
Został skazany na 25 lat pozbawienia wolności.
15 grudnia 2003 r. Wiesław C. po odbyciu kary wyszedł na wolność. Wyrok przez ostatnie 12 lat odsiadywał w Zakładzie Karnym w Iławie. Ostatnio zameldowany był w Mikołajkach, jego rodzina mieszkała w Baranowie. Po tragicznych dla niej wydarzeniach przeniosła się do Ostrołęki. I to tutaj po wyjściu z więzienia wrócił Wiesław C. Mieszka z ojcem i matką w jednym z wieżowców w centrum miasta.



Ksiądz uspokaja - Wiesław C. modlił się za ofiary

Wiesław C. nazywany jest "wampirem z Baranowa". Emerytowany nauczyciel z Baranowa (Baranowo pod Mrągowem, nie należy mylić z miejscowością w powiecie ostrołęckim - przyp. red.) dobrze pamięta wydarzenia sprzed lat, jednak nie chce wiele mówić.
- To tak jakby się przywoływało upiory z przeszłości - mówi. - To co on zrobił to okrucieństwo, bo i on to bestia. Wszyscy myśleli, że to dobry i życzliwy facet. I proszę się nie dziwić, że wszyscy się tu boją.
W latach 70. o sprawie "wampira z Baranowa" niewiele pisała prasa. Pojawiła się wzmianka Polskiej Agencji Prasowej, a lokalne gazety o zbrodni nie informowały, ale wówczas nie było wiele lokalnej prasy, była za to cenzura.
Kiedy Wiesław C. wyszedł w grudniu z więzienia, prasa i telewizja ostrzegały, że wypuszczony na wolność psychopata zostaje bez leków. Na trzy miesiące przed wyjściem na wolność dostawał leki na zmniejszenie popędu seksualnego. Czy będzie je brał na wolności?
- Wiesław chce się leczyć, to wszystko, o czym donoszą media, to nieprawda - zaprzecza doniesieniom gazet i telewizji ksiądz Kazimierz Tyberski, kapelan Grupy Oddziaływania Duszpasterskiego w Zakładzie Karnym w Iławie. - Nikt mu nie proponował leczenia, a w więzieniu nie ma żadnej resocjalizacji.
Ksiądz Tyberski o Wiesławie C. mówi dużo i chętnie.
- Nikt go nie zna tak, jak ja i mówię to z całą świadomością - podkreśla. - Znam go 8 lat. Spotykaliśmy się sześć razy w tygodniu od 9.00 do 17.30. Przeszedł w więzieniu głęboką metamorfozę duchową. Żałował tego, co zrobił, modlił się za swoje ofiary, uczestniczył we mszy co niedziela. Teraz też co rano chodzi do kościoła. Dopóki trwa przy kościele, dopóki wie, że ma przy sobie życzliwych ludzi, jest to dobry człowiek. On się naprawdę zmienił i sam tej przemiany chciał. Znamienne było to, co powiedział wychodząc z więzienia: wolałbym zabić siebie niż kogoś. Prasa i telewizja zrobiły z niego potwora, a nie można przecież tanią sensacją niszczyć człowieka.
Luiza Sałapa, rzecznik Centralnego Zarządu Więziennictwa, spotkała się z wampirem z Baranowa tuż przed jego wyjściem i twierdzi, że nie robił przerażającego wrażenia.
Ksiądz Tyberski uważa, że Wiesław C. jest silny psychicznie, ale nie wiadomo, jak przetrzyma nagonkę medialną.
- Na razie jest dobrze, bo nie tylko ja się z nim kontaktuję, on ma przyjaciół, którzy dzwonią do niego i pozwalają przetrwać ten czas - dodaje kapelan.
Wśród znajomych Wiesława C. są też kobiety. Przez osiem lat, w czasie których należał do Grupy Oddziaływania Duszpasterskiego w iławskim więzieniu, zyskał sympatię, a nawet przyjaźń wielu ludzi.
- Wśród wolontariuszek były kobiety, młode dziewczyny, studentki - opowiada ksiądz Tyberski. - I nigdy nie wykazywał jakichś anormalnych zachowań w stosunku do tych kobiet. Przeciwnie, był serdeczny, skromny, pamiętał o naszych imieninach, urodzinach. Był troskliwy i opiekuńczy, tak jakby chciał w ten sposób zrekompensować to, co zrobił. Regularnie wychodził na przepustki. Odwiedzał znajomych, nocował u nich, bywał u rodziców. Dopiero kilka lat temu, kiedy ktoś pisał o nim artykuł, zrobiło się wielkie zamieszanie, został przebadany w klinice psychiatrii sądowej i zakazano mu wychodzenia na przepustki.
Ksiądz Tyberski rozmawiał z więźniem o tym, co zdarzyło się w Baranowie. Ma własną wersję praprzyczyny zbrodni.
- Kiedy był w siódmej czy ósmej klasie szkoły podstawowej, był na szkolnej wycieczce. Wychowawczyni w łóżku kolegi znalazła koleżankę z klasy. Zwymyślała ją i w Wiesławie zaczęła dojrzewać myśl, że kobieta to jakiś gorszy gatunek. Niewątpliwy wpływ na to, co zrobił, miało też nieudane życie małżeńskie, zdrady żony - opowiada historię więźnia kapelan.


Prywatne sprawy Wiesława C.

Wiesław C. jest rozwiedziony. Ma dwoje dzieci, jednak sąd, na wniosek żony, zabronił mu kontaktów z potomstwem. Wcześniej pracował jako kierowca. Teraz siedzi w domu rodziców, bo raczej trudno byłoby mu znaleźć pracę. Rodzice są już w podeszłym wieku, załamani sytuacją. Wiesław C. nie ma środków do życia i utrzymują go rodzice. Nie jest ubezpieczony, jedyne co może zrobić, to zgłosić się do opieki społecznej po skromny zasiłek - około 40 zł. Tymczasem porcja leku na zmniejszenie popędu seksualnego kosztuje 600-700 zł. Jeżeli zgłosi się do lekarza, dostanie jedynie receptę na lek, a za coś trzeba go przecież wykupić.
Mieszkańców Ostrołęki ogarnęła psychoza po programie Marcina Wrony "Pod napięciem" w telewizji TVN, w którym przypominał o zbrodniach, jakich dopuścił się przed laty Wiesław C.
- Boję się wyrzucić śmieci, boję się wyjść wieczorem sama po zakupy - mówi kobieta, która mieszka w tym samym bloku, co Wiesław C.
W urzędach, sklepach, biurach "wampir z Baranowa" to był w ciągu ostatnich dni główny temat rozmów w Ostrołęce.
Mało kto wie, jak wygląda Wiesław C. Wiadomo, że dobiega pięćdziesiątki, to taki "zwykły starszy pan".
- Przeciętniak - mówią policjanci. - Ale tacy zazwyczaj są mordercy, nie rzucają się w oczy.
- Otrzymaliśmy informację z Zakładu Karnego w Iławie, że Wiesław C. wychodzi na wolność i zamierza mieszkać u rodziców w Ostrołęce - mówi podinsp. Mirosław Dąbkowski, komendant miejski policji w Ostrołęce. - Obserwujemy sytuację, jednak nie mamy podstaw do zdecydowanych działań, bo on przecież niczego nie zrobił.
W świetle prawa Wiesław C. odsiedział karę i ma teraz "czystą kartę".
Wiesław C. przebywa w Ostrołęce już ponad miesiąc i rzeczywiście w tym czasie nic się nie wydarzyło z jego udziałem. Policja nie miała żadnych sygnałów związanych z C. Wokół bloku, w którym mieszka, widać często policjantów, znacznie częściej niż dotychczas. Nasze obserwacje potwierdzili mieszkańcy tychże wieżowców.
- Nie wiedziałem, że taki człowiek zamieszkał w Ostrołęce, dowiedziałem się z telewizji - mówi prezydent Ryszard Załuska. - Nie jestem tym zachwycony, ale nic nie mogę zrobić.
Podobnie Straż Miejska.
- Możemy sprawdzać miejsca uznawane za niebezpieczne: park, skwery, łąkę na Gorbatowa - mówi Piotr Liżewski, komendant Straży Miejskiej w Ostrołęce. - Nic więcej nie możemy zrobić, nie możemy nachodzić człowieka, który nic teraz nie zrobił.
A na pytanie: czy zrobi w przyszłości? nikt nie potrafi odpowiedzieć.
- W więzieniu dostawał leki na obniżenie popędu seksualnego - wyraźnie unika rozmowy na temat byłego więźnia C., ppłk Gerhard Drapiewski, zastępca dyrektora Zakładu Karnego w Iławie. - Nie mogę mówić, jaki był, co robił, czy był agresywny. Ten człowiek wyszedł już z więzienia i ja nie mam prawa niczego komentować. Obowiązuje mnie ustawa o ochronie danych osobowych. To są już teraz jego prywatne sprawy.
Ppłk Drapiewski nie zaprzecza jednak, że Wiesław C. był jeszcze w więzieniu badany przez psychiatrę. Jak nam powiedział, w opinii lekarza Wiesław C. może ponownie popełnić przestępstwa, których dopuścił się wcześniej.
Psychiatrzy jednak zdecydowanie zaprzeczają, że C. jest człowiekiem psychicznie chorym. Podobnie jak biegły psychiatra, który podczas procesu C., odrzucił wersję ograniczenia poczytalności mordercy.
- To przestępca seksualny - mówi lekarz psychiatra z Instytutu Psychiatrii w Pruszkowie. - A to rodzaj pewnych anomalii zachowań człowieka, ale nie choroba.
- Prasa ma swój scenariusz i chce postępować według niego - mówi ksiądz Kazimierz Tyberski. - A ten człowiek tak naprawdę to nie wie, co ze sobą zrobić. Proszę zwrócić uwagę, że obecna rzeczywistość jest dla niego zupełnie nowa. Jest skazany sam na siebie, nie wie, co ma robić. Chce się leczyć, ale nie pójdzie do lekarza, nie pójdzie na terapię, bo się boi wyjść z domu. I jeżeli wytrwa w swojej wierze, to znaczy, że wygrał. Ale może być też tak, że zostanie zniszczony, załamie się. I wtedy albo zaatakuje znowu, żeby wrócić do więzienia, bo tam czuje się bezpieczny, albo wyjedzie na Grenlandię, bo tam media go może nie znajdą.
Opinia księdza Tyberskiego najprawdopodobniej niewielu jednak przekona. Ludzie się boją, czemu nie można się dziwić.
- Zagrożenia nie można lekceważyć, ale Wiesław idealnie spisywał się w więzieniu - opowiada ksiądz Tyberski. - On miał wiele czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Współwięźniowie z Grupy Oddziaływania Duszpasterskiego lubili go, choć początkowo nie chcieli go w grupie. Potem się jednak do niego przekonali. W więzieniu wykonywał wiele prac stolarskich, był solidny, sumienny i dokładny. Hodował chomika, rybki, lubił kwiaty. Trzeba dać mu szansę.
Zdaniem kapelana Tyberskiego najlepiej byłoby, gdyby udało się umieścić C. w ośrodku rekolekcyjnym. Najchętniej sam by taki otworzył (ma to zresztą w planach), ale na to na razie nie ma pieniędzy.
- Nawet, gdyby ten psychol stał się święty, to zawsze będzie psycholem - opinia ostrołęczan nie pozostawia złudzeń. - Sądzicie, że pozwoliłbym córce albo żonie z takim się spotkać?

 Policja, władze miasta, lekarze postępują zgodnie z obowiązującym prawem, tylko że to prawo jest niedoskonałe. Wiesław C. odpokutował i nie można go kontrolować. Nie może być tak, że miasto boi się jednego człowieka. Niech nasz poseł złoży inicjatywę ustawodawczą, a władze miasta niech nawet na granicy prawa zainteresują się losem Wiesława C., jeśli chcą zadbać o spokój ostrołęczan.
Baranowo koło Mrągowa Baranowo koło Mrągowa (fot. A. Wołosz)

W Baranowie się nie boją, chcą zapomnieć

Ludzie w Baranowie wiedzą, że Wiesław C. wyszedł na wolność. Jednak nie panikują, chcą raczej zapomnieć o tragedii jaka wydarzyła się tu przeszło ćwierć wieku temu. Unikają rozmów, bo - jak mówią - po co rozgrzebywać stare rany. - Lepiej zła nie przywoływać.
Baranowo. Malowniczo położona miejscowość między Mrągowem a Mikołajkami.
O miejscowości zrobiło się głośno kilka tygodni temu, kiedy media dowiedziały się, że czterokrotny morderca, niegdyś mieszkaniec tejże wsi, wychodzi na wolność. Na początku chętnie opowiadali dziennikarzom o brutalnych mordach, których dopuścił się Wiesław C.
- Teraz media na nas żerują, a my chcemy normalnie żyć - mówi nam pierwsza kobieta, którą spotkaliśmy w Baranowie w ostatnią sobotę 24 stycznia. - Rozgłos to by się przydał, żeby w jakimś dobrym sensie nas wypromować, a nie w takich sprawach. Jak komuś mówię, że jestem z Baranowa, to zaraz jest zaskoczenie i pytanie, czy z TEGO Baranowa. Myślicie, że tylko tu dochodzi do przestępstw?
Tu jednak 15 grudnia 1978 roku okazało się, że mordercą czterech młodych kobiet jest mieszkaniec wsi, 25-letni Wiesław C. Ojciec i mąż. Uczynny sąsiad, dobry kolega. Kiedy we wsi zaczęły ginąć dziewczyny, pomagał ich szukać. Współczuł rodzinom.

Pociąg śmierci

Przez wieś przebiegają tory kolejowe. Pociągiem najłatwiej i najszybciej było dostać się do szkoły do Mrągowa. Wiesław C. swoje ofiary wypatrywał w pociągu, albo kiedy wracały ze stacji do domów.
- Mordował je parę metrów od ich domów - opowiada spotkany na miejscowym cmentarzu mężczyzna. - Moją córkę też by złapał, ale mu się wyrwała. Z rok ją musiałem odprowadzać na stację i z powrotem do domu, tak się bała.
Na cmentarzu nie ma grobów dziewcząt zabitych przez Wiesława C. Kiedy doszło do mordów, nie było w Baranowie jeszcze cmentarza. Pochowane są w Mrągowie, Działdowie...
- Ludzie się boją, bo nawet córek po mleko nie puszczają - opowiada dalej mężczyzna. Pamięta dobrze zdarzenia sprzed lat. - Ciała zakopywał parę metrów pod ziemią. Jeszcze na wierzch to mech kładł, albo nawet drzewko przesadzał, żeby nikt nie znalazł. A potem, po paru dniach odkopywał i znowu gwałcił. Takiego sk... to ja nie wiem. Powiesić i zabić to za mało, miesiąc pomordować!
We wsi niemal doszło do samosądu.
- Jak robili wizję lokalną, mróz był wtedy, ale tyle tu milicji rzucili, że ja nigdy tylu samochodów w jednym miejscu nie widziałem. Bali się pewnie, że go ludzie zabiją, zresztą szykowali się na niego, ale obstawili to pole z każdej strony i dostać się tam nie było można - wspomina nasz rozmówca wydarzenia sprzed ponad ćwierć wieku.
Jedno z ciał ukrył kilka metrów od swojego domu. Spotkany we wsi stary mężczyzna wskazuje drewnianą chałupę, gdzie mieszkał C. Z żoną i teściami.
- Tam jest obok taki słup - pokazuje palcem. - Tam pod nim ją zakopał.
Córkę Teresy Lenda, zaledwie wówczas siedemnastoletnią, zabił pomiędzy domem Lendów a chałupą sąsiadów.
- Nie chcę tego wspominać - mówi kobieta. Na twarzy nie ma już łez, bo czas powoli zaciera rany. - Zabił ją w listopadzie, a ciało znaleźli w styczniu.
Wiedziała, kiedy Wiesław C. wychodzi z więzienia.
- A czego mam się bać? - mówi. - Mnie starej nie ruszy, a córki już nie mam, więc mi nic nie zrobi. Niech się inni o swoje córki boją.

To wina systemu

Ludzie znają historię C. z telewizji i prasy. A dziennikarzy było w ostatnim czasie we wsi bardzo dużo.
- To normalna nagonka - tłumaczą.
Każdy zna historię sprzed 26 lat, nawet jeżeli nie pamięta jej, to ma obraz zdarzeń z telewizji.
- Co innego pisali, niż my mówiliśmy - macha ręką kobieta.
Ludzie nie zastanawiają się, dlaczego Wiesław C. popełnił zbrodnię. Wiedzą, że mieszka w tej chwili w Ostrołęce.
- No to co, że mieszka w Ostrołęce - mówią nam kobiety w miejscowym sklepie. - Gdzieś musi przecież żyć. A takie ciągłe pisanie i jego pokazywanie to nie jest dla niego dobre. Nie ma spokoju.
- W zachodnich krajach to tacy, co wyjdą z więzienia, mają jakąś opiekę - mówi starszy mężczyzna.
- A co on ma zrobić? - dodaje inna. - Tak samo jak ja bym była na jego miejscu: na leczenie mnie nie stać i co? Po co komu taki system?
- Albo do końca życia zamknąć, albo leczyć!
- Boi się pani? - pytamy.
- Trochę się boję - odpowiada spotkana kobieta.
Okazuje się, że nie wie, jak Wiesław C. wygląda.

Ocalić od zapomnienia

We wsi nie mówi się o żadnej zemście na Wiesławie C. Ludzie raczej wolą o nim nie mówić, wykreślić go z pamięci.
- Córki mi to nie zwróci - mówi Lendowa.
W miejscach, gdzie C. zakopywał swoje ofiary, nie ma krzyży, nie stoją tam świeczki. Pozostał krzyż jedynie za torami, na małej górce, gdzie zabił jedną z dziewczyn. Jednak, mimo że mieszkańcy wsi dali wyraźne wskazówki, gdzie krzyż znajdziemy, szukamy go przez długi czas.
Krzyż stoi lekko przechylony, płotek, który go otaczał spróchniał, sztuczne kwiaty dawno straciły swoje kolory. Miejsce idzie w zapomnienie. Być może gdyby nie programy telewizyjne i artykuły w gazetach, wielu by już o mordzie nie pamiętało. Nie dlatego, że pamięć zawodzi, ale żeby normalnie żyć.

Boję się człowieka-widma

Kobiety w Ostrołęce nie bardzo chcą opowiadać o swoim strachu do gazety, podając imię i nazwisko.

Kobieta mieszkająca w bloku obok bloku Wiesława C.: - O wampirze dowiedziałam się od przyjaciela z innego miasta. Nie mam TVN-u więc programu nie widziałam. On zaniepokoił się o mnie i zadzwonił, powiedział mi, że w Ostrołęce jest morderca, o którym psychiatrzy mówią, że nie rokuje nadziei na wyzdrowienie. Na drugi dzień poszłam do pracy, a tu koleżanki mi mówią, że on mieszka obok mojego bloku. Nie powiem, żeby ta wiadomość nie zrobiła na mnie wrażenia. Koleżanka widziała go, jak chodzi wokół bloku i potrząsa rękami. Tak dziwnie się zachowuje, opowiadała. Przestałam wychodzić sama wieczorem, a jak muszę dokądś pójść, to biorę taksówkę. Uważam, że jeśli psychiatrzy wydali opinię, że on nigdy nie będzie normalny, powinien być zamknięty w specjalnym zakładzie. Skoro jego ojciec mówi, że może go nie upilnować, to jest się chyba czego bać! Uważam, że powinna być pokazana jego twarz. Boję się człowieka-widma. Boję się otwierać drzwi, ale zauważyłam też, że pod naszym blokiem co i raz pojawia się policja. A przedtem tego nie było. Przy okazji zrobi się porządek, bo tu zawsze bywało niespokojnie, jeszcze przed powrotem tego człowieka z więzienia.

Kobieta mieszkająca przy ul. 11 Listopada: - Bałam się i bez tego wampira w Ostrołęce. Zawsze się boję. Od dawna sama nie schodzę do piwnicy, bo mogę wejść na pijanego czy bezdomnego. Sama nie wychodzę z domu wieczorem. Kiedyś takiego problemu nie było, człowiek wychodził wieczorem na spacer i nie myślał, że go ktoś napadnie, wyrwie mu torebkę, czy zabierze komórkę.

Kobieta mieszkająca na Centrum: - Chodzę sama wieczorem do pracy w okolice tamtych wieżowców, a co mam robić, brać taksówki? Nie stać mnie na to. Boję się, ale nie mam wyjścia.

Kobieta mieszkająca w śródmieściu: - Nie rzucam się w oczy, to może mnie nie zauważy.

Anna Linczerska. Wolontariuszka z Iławy, należy do wspólnoty religijnej, którą tworzą głównie osadzeni w iławskim więzieniu. - Na początku nie wiedziałam dokładnie, co Wiesław C. zrobił. Ale on miał w sobie tyle pokory i chęci do zmiany, że zdobył nasz szacunek i zaufanie. Wiesław się zmienił. Przyjmował sakramenty, pilnował modlitwy, innych zachęcał i namawiał. I mówił mi, że tak chce żyć. Wiesław zdobył zaufanie strażników więziennych. Zawsze potrafił załatwić na nasze spotkanie bombonierkę, jeżeli ktoś miał imieniny, nawet raz szampana czy jakieś wino. I oni musieli mu ufać, skoro to dla niego kupowali i przemycali. Wiesław dopuścił się zbrodni, ale przeżył nawrócenie. A przecież jest to możliwe, ilu znamy w Piśmie Świętym grzeszników, którzy nawrócenia doświadczyli? Wiesław na długo przed wyjściem z więzienia mówił o swoich obawach. Ale on bał się raczej strony materialnej życia. Chyba nie przypuszczał, że najciężej będzie mu zmierzyć się z niechęcią i nienawiścią, i przetrzymać to wewnętrznie.

Prawo nie przewidziało strachu

Mirosław Dąbkowski, komendant miejski policji w Ostrołęce: - Nie należy demonizować zagrożenia, ponieważ od tych zdarzeń minęło 25 lat, a ludzie się zmieniają. Oczywiście bierzemy pod uwagę istniejące w związku z C. zagrożenie i dlatego obserwujemy sytuację, nie mamy jednak podstaw do konkretnych, zdecydowanych działań. Z punktu widzenia prawa jest on osobą, której niczego nie można zarzucić. Na pewno jednak jest to osoba nieprzystosowana do życia w obecnej sytuacji - do więzienia poszedł przecież w latach 70., taka osoba powinna być objęta jakąś opieką, a nie ma do tego przewidzianych instytucji. Moim prywatnym zdaniem, właściwą karą za czterokrotne zabójstwo i wielokrotne usiłowanie zabójstw powinna być kara śmierci lub czterokrotne dożywocie, tak jak jest to praktykowane w USA.

Ryszard Załuska, prezydent Ostrołęki: - Nie jest to dobra wiadomość, że człowiek, który dokonał czterech morderstw mieszka w Ostrołęce. Zdaję sobie sprawę, że panika ogarnia przede wszystkim kobiety i dzieci. Tego rodzaju ludzie jak Wiesław C. powinni być leczeni. Rozmawiałem z policją oraz Strażą Miejską i jedyne, co możemy zrobić, to uczulić funkcjonariuszy, żeby zwracali uwagę na miejsce, gdzie ten człowiek mieszka i niebezpieczne okolice.
Adam Kolbus, prokurator okręgowy w Ostrołęce: - Prokuratura nie otrzymała informacji, że ten mężczyzna w Ostrołęce zamierza mieszkać. Nie ma w Polsce, niestety, przepisów prawa, które zobligowałyby jakiekolwiek instytucje do opieki nad tym człowiekiem. Nikt też nie pokazał w sposób bezsporny, że ma on problemy ze zdrowiem, a do leczenia nie można w Polsce nikogo zmusić. Konstytucja gwarantuje mu wolność, a on jest przecież wolnym człowiekiem.

Marzena Ksel, naczelny lekarz więziennictwa: - Każdy człowiek podlega leczeniu, dotyczy to także osób przebywających w więzieniu. W przypadku tych, którzy popełniają tzw. ciężkie przestępstwa, należy na początku zanalizować, dlaczego do nich doszło i wtedy można określić, czy są to dewiacje, czy np. przestępstwo jest formą realizowania popędu seksualnego. W przypadku groźnych przestępców (seksualnych - przyp. red.) to może być wynik zaburzeń dewiacyjnych albo choroby psychicznej. Jeden i drugi przypadek wymaga leczenia przez całe życie. Nie można zakładać, że tego rodzaju przestępca po wyjściu na wolność jest automatycznie wyleczony. Jeżeli ktoś nie chce się leczyć to można go do tego zmusić jedynie wyrokiem sądu, kiedy z takim wnioskiem wystąpi rodzina. A trudno jest wyegzekwować nawet leczenie gruźlicy, więc co tu mówić o zaburzeniach seksualnych. Osoba, która po odbyciu kary wychodzi z więzienia jest pozostawiana sama sobie, a przecież wiadomo, że musi się leczyć. W naszej rzeczywistości, w sytuacji tak dużej dezorganizacji w służbie zdrowia trudno liczyć na jakiekolwiek działania w tym kierunku. Pracujemy nad tym, przed nami jednak długa droga.

Marek Bohdziewicz, ordynator oddziału psychosomatycznego szpitala w Ostrołęce: - Jeżeli chodzi o pomoc Wiesławowi C. w naszych warunkach to jest ona niemożliwa z prostego powodu, że w Ostrołęce nie zajmujemy się przypadkami dewiacji seksualnych. A nie można ich określać terminem choroby psychicznej, bo jest to po prostu brak kontroli nad swoją seksualnością. Można tu mówić o terapii farmakologicznej, ale tym przypadkiem musi zająć się seksuolog, nie psychiatra. Chociaż niewiele można powiedzieć nie badając przypadku.

Ksiądz Kazimierz Tyberski: - Dziennikarze krzyczą, co Wiesław zrobi ze swoimi skłonnościami. Nikt nie może dać gwarancji, że zbrodni nie popełni, to wie tylko on sam. Ale to na pewno zależy od ludzi dookoła.

źródło:  http://www.to.com.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20040126/STRONAGLOWNA/40126001