piątek, 13 lutego 2015

Informacje - Marzec 2014

MARZEC 2014

"Zabójca z ogłoszenia"

To były wyjątkowo brutalne morderstwa. Na miejscu jednej ze zbrodni znaleziono pęknięty nóż, świadczący o sile i furii podczas zadawania kolejnych ciosów. Poznaliśmy szczegóły wyjątkowego śledztwa przeciw człowiekowi, którego policja nazwała "zabójcą z ogłoszenia". Jest nim 52-letni Jerzy B. Nie przyznaje się do winy. Śledczy są pewni, że planował kolejne ataki. 

Do pierwszej zbrodni doszło w lutym 2013 r. W domu na warszawskiej Sadybie został zamordowany 70-letni Jerzy O., emerytowany lekarz internista. Sprawca zadał mu kilkanaście ciosów ostrym narzędziem. Do kolejnej zbrodni doszło na Imielinie. Ciało 63-letniej kobiety odkryli w domu jednorodzinnym jej bliscy. Śledczy powiązali ze sobą obie sprawy. Ofiary zginęły w lokalach, które zamierzali wynająć.  

52-letni Jerzy B., podejrzany o oba zabójstwa, został zatrzymany 11 marca 2014 r. Policjanci nie kryli, że woleliby poczekać. Podejrzewali jednak, że mężczyzna planuje kolejną zbrodnię.
- Wiedzieliśmy jednocześnie, że sprawca jest bardzo ostrożny i starannie przygotowuje się przed każdym atakiem. Wybierał miejsca, w okolicy których nie ma monitoringu i są łatwe drogi ucieczki - opowiadał w rozmowie z TVP Info jeden ze śledczych.

  Zabójca miał się spotkać także z innymi oferującymi mieszkania i domu do wynajęcia, a gdy osoby te nie przychodziły same, rezygnował z ataku.

Jerzy B. nie przyznaje się do zarzutów. Prokuratorzy są jednak pewni. Z nieoficjalnych informacji wynika, że na miejscu jednej ze zbrodni znaleziono ślady jego DNA.

źródło: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1348,title,Zabojca-z-ogloszenia-dlaczego-mordowal,wid,17058440,wiadomosc.html

Wcześniejsze doniesienia na temat sprawcy:


Ta sprawa spędza sen z powiek śledczym w stolicy. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy doszło tam do dwóch podobnych brutalnych morderstw. Zadźgany nożem został emerytowany lekarz internista i 63-letnia kobieta. Oboje oferowali domy na sprzedaż lub wynajem. Czyżby w stolicy grasował seryjny zabójca, który umawia się z ofiarami na oglądanie nieruchomości, a potem z zimną krwią zabijał?! 

Pierwsza zbrodnia miała miejsce w lutym tego roku. Jerzy O. (71 l.), emerytowany lekarz internista od kilku miesięcy usiłował sprzedać segment na warszawskiej Sadybie. Któregoś dnia powiedział żonie, że jedzie tam na spotkanie z klientem. Gdy przez kilka dni nie dawał znaków życia, zaniepokojona pasierbica pojechała do domu.

Ojczyma znalazła martwego – w kałuży krwi leżał na podłodze. Morderca zadał mu siedem ciosów w brzuch i klatkę piersiową nożem, który był obok. Po szczegółowych badaniach kryminalistycznych okazało się jednak, że nie jest to narzędzie zbrodni! Zabójca zostawił go dla zmylenia śladów!

Scenariusz tego morderstwa powtórzył się tydzień temu. Zginęła Elżbieta S. (63 l.) właścicielka domu na Ursynowie. Chciała go wynająć i szukała lokatora. W minioną środę na oglądanie willi była umówiona z tajemniczym klientem. Potem kontakt z nią się urwał.

Jej zmasakrowane, skrępowane liną zwłoki odkryli w domu jej bliscy. Według śledczych, przed śmiercią mogła być torturowana. Morderca zadał jej kilkanaście ciosów nożem. Musiał uderzać mocno, bo nóż – także znaleziony obok ciała – miał złamane ostrze. Nie udało się ustalić, czy z domu coś zginęło. Obok 63-latki znaleziono jednak torebkę.

Mordercy obu osób nie złapano – nadal jest wolny. Nie jest wykluczone, że te zbrodnie coś łączy.

– W obu przypadkach mamy do czynienia z bardzo podobnym działaniem sprawcy bądź sprawców. W obu przypadkach ofiara umówiła się na oglądanie nieruchomości wystawionej przez nią na sprzedaż lub wynajem. Obie ofiary miały też rany cięte wskazujące na użycie przez sprawcę ostrego narzędzia – wylicza podobieństwa Dariusz Ślepokura, rzecznik prokuratury okręgowej w Warszawie.

źródło:  http://nasygnale.pl/kat,1025341,title,Seryjny-morderca-grasuje-w-Warszawie,wid,15957364,wiadomosc.html

Kuba rozpruwacz - tożsamość ujawniona?

23-letni polski imigrant, Aaron Kośmiński to słynny morderca Kuba Rozpruwacz - oświadczył brytyjski detektyw-amator Russel Edwards, który posłużył się w swoim śledztwie badaniami DNA. Czy po ponad 120 latach zagadka tajemniczych morderstw dokonanych na terenie wschodniego Londynu została rozwiązana?


     W 2007 roku detektyw Edwards wylicytował na aukcji szal, który należał do Catherine Eddowes - jednej z pięciu ofiar Rozpruwacza. To właśnie on pozwolił mu odkryć zagadkę, która od lat fascynuje świat. 

- Miałem jedyny dowód, jaki istniał w całej tej sprawie. Pracowałem nad nim 14 lat i wreszcie definitywnie rozwiązaliśmy tajemnicę tożsamości Kuby Rozpruwacza - chwali się Edwards.

Catherine Eddowes, której ciało znaleziono w 1888 r. na Mitre Square miała podcięte gardło, rozcięty brzuch, wyciętą nerkę i cześć macicy. Na jej szalu znajdowały się dwie plamy, które - jak twierdzi detektyw - okazały się kluczem do rozwiązania zagadki.

Sensacyjne wyniki

     Edwards z pomocą eksperta w dziedzinie biologii molekularnej, użył pionierskiej metody do analizy DNA znalezionego na szalu. Porównał je z materiałem DNA uzyskanym od potomków Eddowes oraz od żeńskiego potomka siostry Kośmińskiego. Testy trwały trzy lata.
Detektyw chwali się, że w przypadku jednego skrawka materiału udało się uzyskać 100-procentową zgodność z DNA krewnych Kośmińskiego, a w przypadku drugiego 99,2 proc.
- Kiedy odkryliśmy prawdę, było to najbardziej niesamowite uczucie, jakiego doświadczyłem w całym swoim życiu - wspomina.

      Aaron Kośmiński, żyd polskiego pochodzenia był jednym z trzech głównych podejrzanych w śledztwie ws. seryjnych morderstw we wschodnim Londynie, jednak nie zdołano niczego mu udowodnić.
Kośmiński urodził się w 1865 r. Kłodawie. W latach 80-tych XIX wieku jego rodzina, uciekając przed prześladowaniami wyemigrowała do Wielkiej Brytanii. Kośmiński pracował tam jako fryzjer.
W lutym 1891 trafił do zakładu dla psychicznie chorych. Zmarł w Londynie w 1919 r.
Detektyw Edwards przyznał, że do zajęcia się sprawą najsłynniejszego seryjnego mordercy zainspirował go film o Kubie Rozpruwaczu "From Hell" ("Z piekła rodem") z Johnem Deepem w roli głównej.
Jak donoszą brytyjskie media, detektyw swoje sensacyjne informacje opublikował w książce pt. "Naming Jack the Ripper", która ukaże się we wtorek. Nie wiadomo na ile są one prawdziwe, czy jest to jedynie zabieg marketingowy.

     Kuba Rozpruwacz był seryjnym mordercą działającym w okolicach Whitechapel w Londynie w 1888 roku. Jego ofiarami były głównie prostytutki, którym podcinał gardło. Niektórym swoim ofiarom usuwał także narządy. Łącznie zabił pięć kobiet, choć niewykluczone, że ofiar było więcej.
Ponieważ zabójstwa nigdy nie zostały wyjaśnione, wysunięto ponad sto hipotez na temat jego tożsamości.

źródło: http://www.tvn24.pl/ciekawostki-michalki,5/kuba-rozpruwacz-zdemaskowany-to-polski-imigrant,465949.html




 Kuba Rozpruwacz jednak nie był Polakiem? 

We wrześniu Brytyjczycy pochwalili się, że zdemaskowali słynnego seryjnego mordercę - Kubę Rozpruwacza. Miał nim być polski imigrant - Aaron Kośmiński. Teraz jednak się okazuje, że to nie musi być prawda, bo naukowiec badający sprawę... źle postawił przecinek
            Dowodem, dzięki któremu udało się poznać tożsamość Kuby Rozpruwacza (Jack the Ripper), miał być zakrwawiony szal należący do jednej z ofiar - Catharine Eddowes. Szal z miejsca zbrodni zabrał śledczy Scotland Yardu, a potem podarował go swojej żonie. Ta jednak wypatrzyła na prezencie plamy krwi i odmówiła przyjęcia podarunku. Chusta została więc schowana i na lata słuch o niej zaginał. Aż wreszcie w 2007 roku została wystawiona na aukcji w Bury St Edmunds. Tam kupił ją brytyjski biznesmen mocno interesujący się sprawą Kuby Rozpruwacza - Russell Edwards.
Natychmiast przekazał nabytek dr. Jariemu Louhelainenowi - biologowi molekularnemu z Uniwersytetu Johna Mooresa w Liverpoolu. Naukowiec znalazł na materiale ślady krwi, z których - korzystając z nowatorskich technik - pobrał próbki DNA. Potem dotarł do potomków właścicielki szala, ale też rodziny podejrzewanego o brutalne morderstwa Aarona Kośmińskiego. Okazało się, że pobrany od nich materiał genetyczny jest identyczny w porównaniu z tym pozyskanym z szalika. Wtedy właściciel chusty Russell Edwards odtrąbił w mediach rozwiązanie mającej 126 lat zagadki. - Ustaliliśmy definitywnie, kategorycznie i absolutnie, że mordercą był Kośmiński - przekonywał dziennikarzy "Guardiana". - Nie uwierzą w to tylko ci, którzy chcą, żeby trwał mit mordercy. Ale prawda jest taka, że go zdemaskowaliśmy - mówił cytowany przez ten dziennik.
            Ustalenia Louhelainena i historię najsłynniejszego seryjnego mordercy w historii Wielkiej Brytanii Edwards opisał w książce "Naming Jack the Ripper" wydanej we wrześniu tego roku. Teraz jednak się okazuje, że badania naukowca prowadzące do rozwiązania zagadki mogły być obarczone błędem.
            Analiza DNA miała, po pierwsze, potwierdzić, że szal należał do ofiary, prostytutki Catherine Eddowes, a po drugie, dowieść, że znajdują się na nim także ślady DNA (z nasienia?) mordercy. Okazuje się, że identyfikacja śladów ofiary prawdopodobnie została przeprowadzona błędnie, a więc cały dowód mający powiązać ze sobą Eddowes i Kośmińskiego rozsypał się jak domek z kart.
             Jak to się stało? Genetyczne analizy przeprowadzał biolog molekularny z Liverpoolu - Jari Louhelainen. Z tego, co wiadomo, udało mu się wyizolować z zakrwawionego szala siedem niekompletnych fragmentów mitochondrialnego DNA. Potem próbował je dopasować do DNA żyjącego potomka Catherine Eddowes. W jednym z tych fragmentów znalazł taką sekwencję DNA, która jego zdaniem pasowała jak ulał i, co więcej, jest ona na tyle rzadka w populacji, że nie ma mowy o pomyłce. Ta mutacja w DNA - twierdził dr Louhelainen - jest znana pod nazwą 314.1C i występuje wśród Europejczyków z częstością ledwie 1 do 290 000. Jednym słowem, ten szal na pewno należał do ofiary. Te analizy nie były jednak publikowane w recenzowanym piśmie naukowym, więc eksperci od kryminalistyki i analiz genetycznych zaczęli kręcić nosem.
            Po pierwsze, doszli do wniosku, że Louhelainen pomylił się w nazwie mutacji. Ta, którą znalazł, ma nazywać się bowiem 315.1C, a nie 314.1C, a więc naukowiec pomylił jedną cyferkę w nazwie. A jeśli tak, to nie jest ona wcale rzadka, bo taki wariant DNA ma ponad 99 proc. Europejczyków. To znaczy, że praktycznie ktokolwiek, kto miał w ręku ten szal, mógł zostawać te ślady DNA. Ten szal może więc nie mieć nic wspólnego z ofiarą Kuby Rozpruwacza.
            To nie jedyny błąd, który wytknięto dr Louhelainenowi. Sprawdzając feralny wariant DNA w genetycznej bazie GMI (jak się okazało, mylny wariant z powodu błędu w nazwie) i szacując prawdopodobieństwo jego występowania w populacji, źle postawił przecinek. Częstość występowania mutacji (1 do 290 000) tak naprawdę powinna być dziesięć razy większa, czyli 1 do 29 000. Takie niedbalstwo w ogóle stawia pod znakiem zapytania wszelkie jego dalsze analizy i wyliczenia, które rzuciły złe światło na naszego rodaka.
            Choć "Daily Mail" nie powołuje się na żadne konkretne badania obalające tezę Louhelainena, to w wątpliwość podał je m.in. profesor Alec Jeffreys, twórca metody umożliwiającej pobieranie "genetycznych odcisków palców".
             Podobne zdanie ma Richard Cobb, który zarabia, oprowadzając turystów "śladami Kuby Rozpruwacza". Jego zdaniem szalik był dotykany przez tak wiele osób, że pozyskane z niego próbki "nie mogą być traktowane poważnie". Naukowcy cytowani przez brytyjskie media wskazywali, że próbki pozyskane po ponad 120 latach mogą nie być wiarygodne.
             Autor książki demaskującej Kubę Rozpruwacza broni swoich tez. Wydawca natomiast zapowiada, że "przyjrzy się pomyłce". 
źródło: http://wyborcza.pl/1,75477,16830908,Kuba_Rozpruwacz_jednak_nie_byl_Polakiem_.html

zdjęcie Kośmińskiego/Koźmińskiego:



poniedziałek, 9 lutego 2015

Theodore Robert Bundy



Ted Bundy przyznał się do zamordowania w latach 1974-78 co najmniej 30 kobiet, jednak dokładna liczba jego ofiar jest nieznana. Do dziś jest jednym z najbardziej znanych seryjnych morderców w historii światowej kryminalistyki.

Posługiwał się dosyć charakterystycznym modus operandi. Swoje ofiary wybierał w miejscach publicznych, tam nawiązywał z nimi kontakt i starał się wzbudzić zaufanie. Posługiwał się różnymi podstępami, żeby zwabić je do swojego samochodu, np. udawał, że ma rękę w gipsie i potrzebuje pomocy albo podawał się za policjanta. Tam obezwładniał je, zadając uderzenia w głowę tępym narzędziem. Nieprzytomne ofiary przewoził w ustronne miejsce, gdzie gwałcił je i dusił. Potem wracał w to miejsce żeby współżyć z ciałami zamordowanych kobiet, dopóki rozkład pośmiertny tego nie umożliwił. Okaleczył kilkanaście zwłok odcinając im głowy, które zabierał potem ze sobą i przechowywał jakiś czas. Mogły one stanowić dla niego trofeum albo fetysz, służący do odbywania czynności seksualnych i pozwalający przywołać wspomnienia związane ze zbrodnią. W paru przypadkach włamał się do mieszkań swoich ofiar i tam dokonał zbrodni. Zmieniał swój wygląd i często się przemieszczał , działając na terenie 6 stanów. Po aresztowaniu w dniu 16 sierpnia, 1975 roku dwukrotnie udało mu się uciec. Za pierwszym razem wyskoczył przez okno biblioteki sądu, w którym toczył się jego proces. Został ujęty po 6 dniach. Następnym razem zbiegł ze swojej celi 30 grudnia 1977 roku, przez otwór który wyciął w suficie. Na wolności dalej zabijał. W nocy, 15 stycznia, włamał się do akademika bractwa studenckiego Omega Chi i próbował zamordować cztery mieszkające w nim dziewczyny. Wszystkie zostały brutalnie pobite a jedna miała na ciele ślady ugryzień na pośladkach i piersiach. Dwie zmarły w skutek zadanych ran. Po opuszczeniu akademika, jeszcze tej samej nocy, włamał się do domu kolejnej ofiary, którą pobił i zgwałcił. Na szczęście udało się jej przeżyć. Jego ostania ofiarą była 12 letnia dziewczynka, którą zamordował 9 lutego. Sześć dni później został ponownie schwytany. W 1984 roku zaproponował pomoc policji w postaci analizy akt sprawy innego seryjnego mordercy określanego pseudonimem „Zabójca znad Green River”. Robert Kepel, emerytowany detektyw wydziału zabójstw i Dave Reichert, członek zespołu pracującego nad sprawą Green River, odwiedzili go w celi śmierci. Rozmowy z nim, nie wniosły jednak niczego nowego do sprawy. Bundy został skazany na karę śmierci, wyrok wykonano 24 stycznia 1989 roku. 

     Ted Bundy nie był w dzieciństwie maltretowany ani wykorzystywany seksualnie jak wielu seryjnych morderców. Twierdził że miał kochającą rodzinę. Jego matka zaszła w ciąże w młodym wieku, a ojciec był nie znany. Dziadkowie zaadoptowali Budnego i dorastał on w przekonaniu, że jego matka jest jego siostrą. Prawdę poznał dopiero jako dorosły. Ten fakt mógł istotnie wpłynąć na jego psychikę. W młodości fascynował się przemocą i seksem, szukając książek o tej tematyce. Dopuszczał się również drobnych kradzieży. Studiował psychologię i prawo. Pracował jako wolontariusz w telefonie zaufania dla samobójców. Był zaangażowany w jeden poważniejszy związek z kobietą. Został on jednak przez nią zakończony ponieważ uważała go za osobę niedojrzałą. Sześć lat później, odnowił z nią kontakt, gdyż zmienił się w tym czasie i stał się odpowiedzialnym i pewnym siebie mężczyzną. Dziewczyna zgodziła się znowu z nim spotykać i po roku przyjęła jego oświadczyny. Bundy zerwał je dwa tygodnie później i bez żadnej przyczyny zostawił kobietę. Był to pewnie akt zemsty za wcześniejsze porzucenie. Po jego aresztowaniu zauważono, że wiele ofiar było podobnych do jego narzeczonej. Miały charakterystyczne długie, proste, brązowe włosy z przedziałkiem po środku.

     Bundy był psychopatą i sadystą seksualnym, czerpiącym przyjemność z torturowania i uśmiercania swoich ofiar. Dopuszczał się również aktów nekrofilii, współżyjąc z zamordowanymi. W wywiadzie udzielonym przed swoją egzekucją doszukiwał się korzeni swoich zboczeń w zainteresowaniu pornografią.

Zdjęcia: 

 

 

 



Łukasz Wroński