Władysław Baczyński (ur. 1918, zm.1960)
W nocy z 29 na 30 kwietnia 1958 r. patrol milicyjny na jednej z ulic
Wrocławia zauważył mężczyznę, który zachowywał się podejrzenie. W czasie
legitymowania milicjanci spostrzegli, że zatrzymany posiada nożyce do
cięcia żelaza, zawieszone na ramieniu i ukryte pod płaszczem. W pewnym
momencie nieznajomy gwałtownie sięgnął ręką pod płaszcz w stronę pasa.
Funkcjonariusze MO obezwładnili go i w wyniku rewizji znaleźli gotowy do
strzału pistolet typu FN, 67 sztuk amunicji kal. 9 mm, gumowe
rękawiczki, dwie latarki, klucze i inne narzędzia mogące służyć do
popełniania przestępstw. Mężczyzna wyjaśnił, że zarówno broń, jak i
narzędzia... znalazł przed chwilą na ulicy i właśnie szedł do
komisariatu MO, aby je oddać.
Pierwsze zabójstwo
18 lipca 1946 r. powoli dobiegał końca. W parku u zbiegu bytomskich ulic
Tarnogórskiej i Morcinka, pomimo zapadającego zmroku, bawiły się
dzieci. Opodal w cieniu drzew kobieta prowadziła ożywioną rozmowę z
mężczyzną. Nagle padły strzały. Zanim ich odgłos przyciągnął pierwszych
przechodniów, kobieta już nie żyła.
Podczas oględzin miejsca zdarzenia znaleziono tylko kilka łusek pocisków
kal. 9 mm oraz drobną sumę pieniędzy, którą denatka miała przy sobie.
Zabezpieczone łuski przesłano do badań, jednakże broń narzędzie
zbrodni - nie figurowała w centralnej zbiornicy KGMO.
Sekcja zwłok wykazała, że śmierć nastąpiła wskutek ran postrzałowych
przenikających klatkę piersiową, serce i płuca. Doszło do wewnętrznego
wylewu krwi do jamy opłucnej i osierdzia.
Tożsamość ofiary udało się ustalić dopiero po upływie kilku tygodni.
Nazywała się Anna S., miała 45 lat i mieszkała w jednej z
podwrocławskich wsi. Po repatriacji z Lwowa, w maju 1945r., osiadła tam
wraz z dwójką dzieci. Kilka dni przed zabójstwem odwiedził ją znajomy ze
Lwowa, który wykorzystując nadmiar zaufania, okradł mieszkanie i uciekł
w nieznanym kierunku. Anny S. przyjechała do Bytomia odnaleźć
złodzieja. On też - w chwili uzyskania tej informacji - stał się głównym
podejrzanym. W listopadzie 1946 r. został zatrzymany przez władze
wojskowe, które ustaliły, że był od dłuższego czasu poszukiwany za
dezercję. Nie przyznał się jednak do zabójstwa Anny S. Upływ czasu w
znacznym stopniu utrudnił sprawdzenie alibi podejrzanego, a także
uniemożliwił zebranie innych obciążających go dowodów. W tej sytuacji
prokurator umorzył postępowanie przeciwko niemu.
Drugie zabójstwo
Prawie 10 lat później, między listopadem 1956 r. a kwietniem 1957 r.,
popełniono kolejne zabójstwa oraz dwa usiłowania, które pod względem
sposobu, jak i okoliczności wykazywały liczne podobieństwa do zabójstwa
Anny S.
26 listopada 1956 r. Chaim N. wyszedł z pracy o godz. 18. W drodze do
domu jak zwykle zatrzymał się przy budce z piwem, aby wypić butelkę
portera. Kwadrans potem sąsiedzi znaleźli go martwego w bramie posesji, w
której mieszkał. Nie miał na ciele widocznych obrażeń. Oględziny
ubrania i miejsca wypadku nie dały powodu przypuszczać, że ofiara
stoczyła z kimś walkę. Nie napadnięto jej też w celach rabunkowych, gdyż
miała przy sobie pieniądze i dokumenty. Wyglądało jakby Chaim N. zmarł z
przyczyn naturalnych.
Sekcja zwłok wzbudziła jednak zdumienie. Odkryto postrzał klatki
piersiowej, który uszkodził mięsień sercowy, aortę i płuco. Pocisk nadal
znajdował się w ciele denata. Strzał oddano z daleka. Nabój wydobyty z
ciała miał zniekształconą podstawę i czubek. Na jego części
cylindrycznej znajdowały się ślady sześciu pól i bruzd przewodu lufy, w
tym dwa ślady pól i bruzd były zatarte. Na tej postawie ustalono, że
pocisk przeszedł przez przewód lufy kal. 5,6 mm. Broń, z której został
odstrzelony nie była zarejestrowana w centralnej zbiornicy KGMO.
Prowadzący śledztwo nie mieli wątpliwości, że Chaim N. padł ofiarą
starannie zaplanowanego zamachu. Stwierdzono, że krótko przed godziną
18.15 w bramie zgasło światło. Sprawca chciał w ten sposób zapewnić
sobie dyskretne warunki działania. Strzelił do ofiary z broni
wyposażonej w tłumik, więc żaden sąsiad nie słyszał huku. Wizja lokalna,
podczas której oddano strzały z kilku rodzajów broni, potwierdziła tę
hipotezę.
Dwóch świadków zeznało, że wkrótce po wypadku zauważyli wychodzącego z
bramy mężczyznę w średnim wieku. Miał na sobie ciemną kurtkę, spodnie
tzw. bryczesy i buty z cholewami. Jeden ze świadków pamiętał krótko
strzyżony wąsik, ale już nie rysy twarzy - na ulicy było zbyt ciemno.
Innych informacji o zabójcy nie udało się uzyskać.
4 stycznia 1957 r. jeden z mieszkańców posesji, w bramie której dokonano
zabójstwa, Paweł K., znalazł w skrzynce na listy anonim z dołączoną
łuską od pocisku kal. 5,6 mm. Anonim napisano niewprawnym pismem
ręcznym, z błędami ortograficznymi. Nabój niezwłocznie przesłał do
Zakładu Kryminalistyki KGMO w celu przeprowadzania badań porównawczych.
Niestety, nie przyniosły one spodziewanych rezultatów.
Milicja podejrzewała kilka osób o zabójstwo Chaima N., m.in. sąsiada
zabitego, a także grupę przestępców. W toku śledztwa nie zdołano jednak
zebrać przeciwko nim odpowiednich dowodów.
Kolejne zabójstwa i dwa usiłowania zabójstw
Inżynier Józef S. mieszkał w dzielnicy willowej na peryferiach
Wrocławia. 9 stycznia 1957 r. ok. 21, państwo S. wrócili taksówką z
miasta. Przed bramą stało dwóch mężczyzn.
Po uregulowaniu należności za przejazd inż. S. poszedł po syna do swej
matki, a jego żona Janina udała się do domu. Będąc w kuchni usłyszała
kroki na podwórzu. Była przekonana, że to mąż wraca z dzieckiem. Nagle
usłyszała huk. Wybiegła przed dom i zobaczyła uciekającego przez ogród
mężczyznę. Rzuciła się za nim w pościg, lecz szybko zrezygnowała.
Pobiegła w kierunku garażu i w ciemności potknęła się o ciało męża.
Jedynym świadkiem zabójstwa był pięcioletni syn zamordowanego, który
widział sylwetkę sprawcy i słyszał, jak ojciec w czasie szamotaniny
wymienił jego nazwisko. Niestety, chłopiec go nie zapamiętał. Zabójcę
widziała także Janina S. i zapewniła, że będzie w stanie go rozpoznać.
W pobliżu garażu, gdzie Józef S. stoczył walkę z napastnikiem,
znaleziono dwie łuski kal. 9 mm oraz oprawkę od zegarka z uszkodzonym
uchwytem do paska. W ogrodzie natomiast odkryto kilka śladów obuwia,
nadających się do gipsowych odlewów.
Zabezpieczony materiał dowodowy nie pozwolił na szybkie i bezpośrednie
ustalenie sprawcy zabójstwa inż. S., jednak w znacznym stopniu
przyczynił się do powiązania go z pozostałymi morderstwami. Na podstawie
badań naboi stwierdzono, że broń, z której strzelono, została użyta w
Bytomiu dnia 18 lipca 1946 r. do zabójstwa Anny S. Ustalono także, że
oprawka pochodziła od zegarka należącego do Chaima N.
Powyższe fakty wpłynęły na wyciągniecie bardzo istotnych wniosków: po
pierwsze, zabójstw Anny S., Chaima N. oraz Józefa S. dokonał ten sam
sprawca, a po drugie przestępca dysponował dwoma rodzajami broni, tzn.:
kal. 9 mm oraz małokalibrową.
W wyniku dalszego śledztwa ustalono nazwiska dwóch mężczyzn, którzy w
momencie powrotu z miasta ostatniej z ofiar seryjnego zabójcy znajdowali
się w pobliżu bramy. Wyjaśnili, że przyjechali do inż. S. po to, aby
kupić samochód, transakcja jednak nie doszła do skutku. Odjechali
tramwajem do miasta. Podejrzanych przedstawiono żonie denata oraz
odtworzono okoliczności ich spotkania z Józefem S.. Na tej podstawie i
kilku innych faktach wykluczono, by mężczyźni ci mogli zastrzelić
inżyniera. Do sprawy nie wniosły niczego nowego również wyjaśnienia
konfliktów ofiary z innymi osobami.
Ostatnie zabójstwo
Późnym wieczorem 15 stycznia 1957 r. nieznany osobnik wtargnął do
zabudowania położonego na przedmieściu. Zastrzelił psa, a następnie
usiłował pozbawić życia jego właściciela.
Niedoszła ofiara zabójcy, Zenon H., tak zrelacjonował przebieg zdarzenia: Przebywając
w mieszkaniu usłyszałem nagle ujadanie psa, a w chwilę później huk na
podwórzu. Gdy wybiegłem przed dom, zobaczyłem, że pies nie żyje, a jakiś
mężczyzna biegnie ulicą. Wtedy szybko wsiadłem na rower i pomknąłem za
nim. W pewnym momencie uciekający mężczyzna zatrzymał się, oślepił mnie
światłem latarki i bez ostrzeżenia strzelił w moim kierunku. Na
szczęście chybił, jednak po tym, co zaszło, zrezygnowałem z dalszego
pościgu. (...) Widziałem napastnika z tyłu, był to mężczyzna średniego
wzrostu, poruszał się szybko i zwinnie. Miał na sobie ciemną jesionkę i
czapkę cyklistówkę. Nie znam go i trudno mi jest powiedzieć, z jakiego
powodu miał do mnie pretensje.
W wyniku oględzin miejsca przestępstwa na ulicy i w pobliżu budy psa
znaleziono kilka łusek pocisków kal. 9 mm. Jak wykazała ekspertyza,
wystrzelono je z tej samej broni, z której zabici zostali Anna S. i
Józef S.
Dziesięć dni po nieudanym zamachu Zenon H. otrzymał pocztą kartkę z pogróżkami (pisownia oryginalna): Wyroku
śmierci żądało 8 osób. Ponieważ uciekasz jak zając przed śmiercią łapać
Cię i strzelać nikt nie będzie ale postanowiono sprezentować 3 kg
materiału aby Cię wraz z żoną wysadzić. Nie chcemy żony i dziecka
wysadzać to też uprzedzamy abyś je usunął. Pies zostanie usunięty. Nie
spodziewaj się że Cię uchroni rodzina i ta. Cicho (dwa słowa
nieczytelne) bez bólu
Kartkę przesłano do ekspertyzy jako materiał porównawczy, załączając
anonim w sprawie Chaima N. przysłany Pawłowi K. Wyniki badań
grafologicznych potwierdziły przypuszczenia organów śledczych, że oba
anonimy napisała ta sama osoba.
W niecałe trzy miesiące później, 11 kwietnia 1957 r., nieznany sprawca
próbował zabić dr. A.H. Strzał był niecelny i medyk nie odniósł żadnych
obrażeń. Nie udało się ustalić skąd strzelał sprawca. Prawdopodobnie
najbardziej dogodnym punktem było poddasze kamienicy położonej naprzeciw
mieszkania lekarza. W pokoju znaleziono pocisk kal. 5,6 mm: miał on
całkowicie uszkodzony pancerz i w związku z tym nie nadawał się do
zbadania.
Upłynął tydzień i liczba zabójstw wzrosła do czterech: zginął Józef W.,
kierownik administracyjny Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu.
Wypadek zdarzył się w wigilię świąt Wielkiej Nocy. Józef W. leżał w
łóżku. Nagle coś trzasnęło w sąsiednim pokoju. - Myślał - jak poinformowała żona - że otworzyły się drzwi szafy. Poszedł by je zamknąć. Gdy zbliżył się do okna, padł strzał. Pocisk trafił go prosto w serce.
Oględziny miejsca zdarzenia nie przyniosły niespodzianki. We framudze
okna znaleziono pocisk kal. 5,6 mm z uszkodzonym pancerzem, zaś drugi -
tego samego kalibru i również uszkodzony - wydobyto z ciała denata. Nie
powiodła się próba ustalenia dokładnego punktu celowania -
prawdopodobnie było to drzewo oddalone od okna mieszkania o
kilkadziesiąt metrów. Eksperci wojskowi orzekli, że skoro sprawca
strzelił celnie z takiej odległości, musiał być wybornym strzelcem, a
broń wyposażył w optyczne przyrządy do namierzania. To orzeczenie miało
duże znaczenie praktyczne. Stworzyło podstawę do odgadnięcia
zainteresowań poszukiwanego przestępcy. Niewątpliwie doskonale władał
bronią, być może ją kolekcjonował albo był jej "miłośnikiem".
Uwzględniając to, próbowano ustalić personalia wszystkich okolicznych
pasjonatów militariów. Niestety, poszukiwania ich w tak dużym mieście
jak Wrocław były niezmiernie utrudnione i pomimo wysiłków nie przyniosły
spodziewanego rezultatu.
Przełom w poszukiwaniach
W nocy z 29 na 30 kwietnia 1958r. do prowadzących śledztwo
niespodziewanie uśmiechnęło się szczęście. Milicyjny patrol zatrzymał
podejrzanie zachowującego się mężczyznę, przy którym znaleziono gotowy
do strzału m.in. pistolet typu FN kal. oraz 67 sztuk amunicji 9 mmm. Był
to Władysław Baczyński.
W wyniku kilkakrotnych rewizji jego mieszkania znaleziono: 4000 zł.,
zegarek bez szkiełka i oprawki, lufę do broni małokalibrowej, lufę do
sztucera, przyrządy optyczne do broni, lornetkę, drabinkę sznurkową,
dużą ilość amunicji kal. 5,6 mm i 9 mm, różne klucze, wytrychy, piłki do
cięcia żelaza oraz metalowe pudełko z sproszkowaną substancją, która,
jak wykazały badania, była materiałem wybuchowym. Część znalezionych
przedmiotów znajdowała się w specjalnym schowku wydrążonym w klocku
drewna.
Wszystkie przedmioty należące do Baczyńskiego sugerowały, że może być
poszukiwanym od dawna mordercą. Domysły organów śledczych potwierdziła
przeprowadzona przez Zakład Kryminalistyki KGMO ekspertyza
zarekwirowanej broni i odstrzelonych łusek. Zamachów na życie Anny S.,
Józefa S. i Zenona H. dokonano za pomocą broni znalezionej przy
Baczyńskim. Udowodniono mu także dwa kolejne zabójstwa: Chaima N. i
Józefa S. Nie zdołano natomiast zrobić tego odnośnie próby morderstwa
dr. A. H. Władysław Baczyński nie był natomiast autorem anonimów
przysłanych Pawłowi K. i Zenonowi H. . Okazało się, że napisała je
Emilia P., pielęgniarka. Poznała Władysława w przychodni lekarskiej. W
zamian za pomoc w załatwieniu mieszkania w kwaterunku zgodziła się
napisać anonimy. Wyjaśniła, że nie wiedziała o zbrodniczej działalności
mężczyzny i nie zdawała sobie sprawy, że ulegając jego namowom, stała
się mimowolną wspólniczką przestępcy.
Biorąc pod uwagę całokształt sprawy, prokuratora wznowiła umorzone śledztwa i połączyła je w całość.
Zabójca
Władysław Baczyński był z zawodu kierowcą. Miał żonę i troje dzieci.
Jego rodzina cierpiała niedostatek, ponieważ ostatnio żyli ze skromnej
renty inwalidzkiej. Wśród sąsiadów cieszył się nienaganną opinią. Nie
pił alkoholu, nie palił papierosów, wcześnie wracał do domu, unikał
konfliktów. Codziennie rano i wieczorem widywano go na spacerze z
ulubionym psem. Konflikty w rodzinie rozwiązywał brutalnie, ale bez
rozgłosu. W zakładach pracy, gdzie był zatrudniony przed przejściem na
rentę, zdania o nim trudno nazwać jednorodnymi. Dyrekcja Wytwórni Filmów
Fabularnych wystawiła mu bardzo dobrą opinię: Baczyński był sumiennym i
wysoko wykwalifikowanym pracownikiem. Opinie z innych miejsc pracy
przedstawiały go jako człowieka skrytego, mściwego i opryskliwego wobec
współpracowników, a zwłaszcza przełożonych.
Zarówno motywy zabójstw, jak i dziwne zachowanie podejrzanego w trakcie
śledztwa, wskazywały na konieczność przeprowadzenia badań
psychiatrycznych. Wnioski wybitnych specjalistów powołanych w tej
sprawie były zgodne co do tego, że sprawca, pomimo pewnych odchyleń
charakterologicznych, zachował pełną sprawność intelektualną i nie
wykazuje jakichkolwiek objawów choroby psychicznej. W zespole odchyleń
charakterologicznych na pierwszy plan wysuwały się u niego takie cechy
jak: brak więzi uczuciowej z najbliższą rodziną, obniżenie uczuciowości
wyższej w zakresie relacji społecznych i poszanowania drugiego
człowieka, egocentryczne scentralizowanie uwagi własnej i otoczenia na
swoim losie, zasklepienie się we własnych przeżyciach, nietowarzyskość,
podejrzliwość, skłonność do despotyzmu.
Orzeczenie sądowo-psychiatryczne, którego głównym celem jest ustalenie
stopnia niepoczytalności sprawcy, brzmiało jednoznacznie: Jakkolwiek
struktura charakteru Baczyńskiego wykazuje wydatne odchylenia od
przeciętnej miary, w nieznacznym stopniu wpływając na jego zdolność
kierowania swoim postępowaniem, to jednak jego sprawność intelektualna
pozwalała mu należycie oceniać własne działanie jako przestępcze.
Władysław Baczyński został więc uznany za człowieka poczytalnego i w pełni odpowiedzialnego za swoje czyny.
Motywy zbrodni
Jedną z najbardziej frapujących kwestii w śledztwie stanowiły motywy i
pobudki , którymi kierował się morderca. Do momentu zatrzymania
Baczyńskiego były owiane mgłą tajemnicy. Zarówno Zenon H., który
szczęśliwie uniknął śmierci z rąk zabójcy, jak i krewni zamordowanych,
nie potrafili dopomóc milicji w rozwiązaniu tej zagadki.
Sam sprawca indagowany o motywy zbrodni wyjaśnił, że czuł niechęć do
ludzi, którzy mieli skłonności do krzywdzenia współpracowników. W jego
przekonaniu takimi osobami byli Józef S. i Zenon H., przez długi czas
przełożeni Baczyńskiego.
Jeżeli chodzi o zabójstwo Chaima N., morderca oświadczył: Miałem z
nim porachunki typu handlowego, ale w gruncie rzeczy nie miałem zamiaru
go zabić, lecz jedynie postraszyć. W krytycznym momencie jednak N.
chwycił za mój pistolet i wtedy padł strzał.
Mężczyzna twierdził również, że nie miał zamiaru zabić inż. Józefa S. W
okolicy wilii znalazł się po to, by spalić samochód dr. W.,
współlokatora inż. S. W oświadczeniu napisał: Czułem do doktora W.
urazę, ponieważ nie przepisał mi takich leków, jakich chciałem.
Uzupełnił je o następujące wyjaśnienie: Inżynier S. zdradził mój zamiar,
a nawet w pewnym momencie zaczął mnie bić, wtedy - w obronie własnej -
strzeliłem do niego.
Natomiast zabójstwo Anny S. zostało dokonane z premedytacją, gdyż w przekonaniu Baczyńskiego ofiara współpracowała z Niemcami.
Podane przez niego motywy poszczególnych zbrodni nie znalazły
potwierdzenia w śledztwie. Stwierdzono, że dr W. nie miał własnego
samochodu, a ten stojący w garażu stanowił własność inż. Józefa S., o
czym sprawca niewątpliwie wiedział. Należy zatem przyjąć, że morderca
chciał spalić samochód inż. S. lub zastrzelić dr. W. albo popełnić jedno
i drugie przestępstwo. Natomiast Anna S. nie kolaborowała z Niemcami.
Co prawda w mieszkaniu zamordowanej w czasie okupacji widywano Niemców,
lecz ich kontakty miały charakter raczej handlowy. Kobieta aktywnie
działała w ruchu oporu i oddała organizacji cenne zasługi.
Natomiast rola Baczyńskiego w tym okresie była niejasna. Również należał
do ruchu oporu, ale nie mógł się pochwalić żadnymi osiągnięciami. Co
więcej, w rejonie jego działania Niemcy aresztowali wiele osób. Można
więc przypuszczać, że Anna S. podejrzewała Baczyńskiego o wydanie tych
ludzi i dlatego została przez niego zabita. W czasie śledztwa nie udało
się też ustalić, czy Baczyński faktycznie załatwiał sprawy handlowe z
Chaimem N. W każdym razie ani rodzina zastrzelonego, ani jego znajomi
nigdy nie mieli okazji widzieć N. w towarzystwie zabójcy. Prawdopodobnie
więc i w tym wypadku Baczyński kłamał.
Śledztwo, proces, wyrok
W pierwszej fazie śledztwa Władysław Baczyński usiłował sprawiać
wrażenie człowieka, który nie zdaje sobie sprawy z tego, co zrobił i w
jakim znajduje się położeniu. Odmawiał złożenia merytorycznych
wyjaśnień. Napisał nawet list do prokuratora, w którym prosił go o
uchylenie aresztu i umożliwienie składania zeznań z wolnej stopy.
Równocześnie snuł plany ucieczki. W ręce oficerów śledczych wpadł gryps
napisany przez niego do kolegi. Chciał, aby ten dostarczył mu jak
najszybciej piłkę do cięcia żelaza.
W późniejszym okresie, uświadamiając sobie bezskuteczność przyjętej
taktyki wobec obciążających go dowodów, zmienił ją. Odpowiadał tylko na
pytania, które nie wymagały dodatkowych wyjaśnień. Jeśli pytanie
brzmiało np. "Czy zastrzeliliście Annę S."? - odpowiadał twierdząco
"Tak". W ten sposób przyznawał się do wszystkich zarzucanych mu czynów, z
wyjątkiem usiłowania zabójstwa dr. A. H.
Ilekroć żądano od niego szczegółowych odpowiedzi dotyczących
okoliczności zabójstw i motywów, uchylał się od nich. W późniejszej
fazie śledztwa niekiedy odstępował od tej zasady i opowiadał o swoich
planach. Pewnego razu szczerze i cynicznie wyraził ubolewanie z powodu
przedwczesnego aresztowania, ponieważ, jak stwierdził, miał zamiar
rozprawić się jeszcze z wieloma ludźmi. Na pytanie: "Kogo chciał jeszcze
zabić" odpowiadał: "Przygotowałem długą listę".
W czasie rozprawy sądowej Baczyński początkowo symulował chorobę
psychiczną, ale pod koniec procesu zmienił nieco postępowanie. Jednakże
nie razu nie wykazał skruchy za swe czyny.
Oto jak sprawozdanie z trzeciego dnia procesu Baczyńskiego relacjonował
wrocławski dziennik Słowo Polski:
Uważny obserwator procesu dochodzi do przekonania, że jeśli w pierwszym
dniu Baczyński symulował chorobę umysłową, a drugiego - udawał człowieka
krzywdzonego przez wszystkich, to w dniu wczorajszym przede wszystkim
bronił własnego życia i to za wszelką cenę. Niejednokrotnie zwracał on
uwagę świadkom, że mówią nieprawdę, pouczał ich w bezczelny sposób, co
mają mówić i jak jego zdaniem przedstawiają się fakty.
Wczorajszy Baczyński, to nie ten sam sprzed dwóch dni, popisujący się
nerwowymi tikami głowy, udzielający na pytania sądu czy prokuratora
nielogicznych odpowiedzi. Oskarżony zaczyna zdawać sobie sprawę z tego,
co mu grozi.
Proces Władysława Baczyńskiego toczący się przed Sądem Wojewódzkim we
Wrocławiu zakończył się wyrokiem skazującym na karę śmierci. Adwokat
oskarżonego złożył rewizję wyroku, ale Sąd Najwyższy po ponownym
rozpatrzeniu sprawy, zatwierdził wyrok Sądu Wojewódzkiego. Baczyński
zwrócił się do Rady Państwa z prośbą o ułaskawienie, ale jego prośba
została odrzucona. W dniu 17 maja 1960 r. wykonano wyrok.
Źródła: Krzysztof Gonerski na podstawie artykułu Romualda Topiłko "Sprawa Baczyńskiego", Problemy Kryminalistyki Nr 41, 1963 r. www.zbrodnia.of.pl
Blog poświęcony jest tematyce zastosowania wiedzy z zakresu psychologii w tropieniu seryjnych morderców
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz