Wiesław Cieszowski ur. 1957r.
Pierwsze morderstwo
To było pod koniec jesieni 1976 roku. Ofiara wracała autobusem ze
szkoły zawodowej w Mrągowie. Wysiadła na przystanku, miała stamtąd
dosłownie kilka metrów do domu. Szła ścieżką. Wiesław Cieszowski tego dnia pokłócił się z żoną, a następnie wypił parę piw. Gdy zobaczył samotnie idącą dziewczynę idącą mało uczęszczaną ścieżką postanowił podejść do niej i nawiązać rozmowę. Zaproponował jej odbycie stosunku. Dziewczyna na początku opierała się ale w końcu uległa. Gdy się rozebrała zaczęła uciekać. Sprawca dogonił ją, obalił na ziemię i zaczął dusić dłońmi. Wprowadził członka do jej pochwy. Ofiara zmarła. Cieszowski nie ejakulował. Głaskał martwą ofiarę, całował jej wzgórek łonowy i wkładał palce do pochwy. Poszedł do domu po rower i przewiózł ciało bliżej domu. Chciał mieć ofiarę: "tylko dla siebie". Ze zwłokami odbył stosunek. Tym razem doszło do wytrysku. Sprawca poszedł do domu po nóż i obciął ofierze pierś. zapragnął ją mieć ale uderzyła go niemiła woń i widok rany. Przyłożył pierś do miejsca wycięcia i zakopał ciało. Przebieg kolejnych zabójstw był podobny.
Druga ofiara
Ofiarę Cieszkowski zabrał na stopa. Jechał wtedy
służbowym Żukiem. Dziewczyna była nastolatką. Mieszkała w Zalcu.
Feralnego dnia wracała ze szkoły.
Morderca wjechał w las, wywlókł ofiarę z samochodu i zaczął
gwałcić. Wtedy dziewczyn uderzyła go kamieniem w głowę. W odpowiedzi,
udusił ją nie przerywając kopulacji. Później, ponownie gwałcił zwłoki.
Dopiero wtedy miał wytrysk nasienia (jak podejrzewano, nie miał go, gdy
ofiary były przytomne, poruszały się i broniły). Jakiś czas odpoczywał i
pił oranżadę. Prowizorycznie ukryte zwłoki pozostawił na miejscu
zbrodni i pojechał do domu.
Następnego dnia wrócił na miejsce z łopatą. Przed zakopaniem ciała
chciał jeszcze kopulować. Uniemożliwiło to stężenie pośmiertne. Włożył
więc do pochwy ofiary butelkę po oranżadzie, którą pił dzień wcześniej.
Następnie kilka razy kopnął w jej denko tak, że w całości weszła do
środka.
Trzecia zbrodnia
Cieszkowski nawiązał z nią rozmowę podczas wspólnej podróży autobusem.
Posługując się wybiegami i podstępem, zaprowadził ją do kotłowni
zakładu, w którym pracował. Zaczął ją obłapiać, a gdy stawiała opór,
przewrócił na ziemię i ściągnął majtki. Dusząc odbył z nią stosunek, po czym nastąpił
zgon. Ponownie, całował zwłoki. Na jakiś czas wyszedł z kotłowni. Według jego zeznań wrócił i odbył kolejne dwa stosunki z zakończone wytryskiem nasienia.
Ostatni atak
Ostatnią ofiarą była Bogusia Chyńc. Był 1978 rok. Wracała ze szkoły w
Mrągowie. Tuż za stacją kolejową pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła
do domu. Zwyrodnialec dorwał ją w wąwozie, tuż koło jej domu. Przydusił i
zgwałcił. Na koniec zakopał w lesie. Dzieciaki z Baranowa do dzisiaj
boją się tam chodzić. A w miejscu, w którym C. zaatakował Bogusię, do
dzisiaj stoi krzyż z wieńcem.
Ocena psychologiczna
Podsumowując diagnozę osobowości sprawcy można stwierdzić iż charakteryzuje go przeciętny poziom inteligencji i znaczne zaburzenia osobowości, przejawiające się naruszeniem jej regulacyjnych i integracyjnych funkcji, obniżeniu samokontroli, niedojrzałości i poważnych zaburzeniach sfery emocjonalno-popędowej. Dość wcześnie zaczął interesować się sprawami seksualnymi. W miarę upływu czasu zainteresowania seksualne stały się główną treścią wszelkich zachowań badanego. Dotykał narządów rodnych małych dziewczynek i współżył ze zwierzętami. Pod koniec nauki ożenił się. Zona była jego pierwsza partnerką seksualną. Z czasem zaczęło dochodzić między nimi do coraz częstrzych konfliktów. Pozbawienie życia ofiar pozwoliło sprawcy na uzyskanie pełnej władzy nad obiektem swoich zachowań i manipulacji seksualnych.
Więzienie i wolność
Wiesława Cieszkowskiego uznano za
częściowo niepoczytalnego i skazano go na 25 lat pozbawienia wolności. W więzieniu nawrócił się i stwierdził, że odnalazł Boga.W czasie
odbywania wyroku w więzieniu, w Iławie, wychodził na przepustki. W 2004 roku
wyszedł na wolność. Jest jedynym polskim seryjnym mordercą, który żyje wśród
innych ludzi i jak dotąd nie zrobił nikomu krzywdy. Ludzie natomiast
przyzwyczaili się do jego obecności. Znają jego przeszłość.
Wiesław Cieszkowski pracuje jako ślusarz. Prowadzi
spokojne życie. Uczestniczy w Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, gdzie znalazł
przyjaciół.
źródło: "Motywacja zabójstw" J. K. Gierowski
Bestia na wolności
Co trzeci po wyjściu na wolność zaatakuje pownownie
Seryjni zabójcy, gwałciciele, pedofile... Chore bestie. Po wyjściu z
więzienia są poza wszelką kontrolą. Bo tak stanowi polskie prawo. Aż
znowu zaatakują, zabiją, zgwałcą...
Baranowo od kilkunastu dni nie śpi. Pojawienie się we wsi obcego
mężczyzny w średnim wieku budzi paniczny strach. Bo każdy może być NIM.
Potworem psychopatą – Wiesławem C. Licząca kilkuset mieszkańców
miejscowość, położona między Mrągowem a Mikołajkami, pozornie jest
malowniczą osadą na Mazurach. To, co wydarzyło się tu przed 25 laty,
zmieniło historię wsi i – jak mówią miejscowi – kolor nieba.
– Niech mi pani nawet nie przypomina, że wyszedł. Przez ćwierć wieku
żyłam nadzieją, że zgnije w więzieniu. Że zdechnie. On nie ma prawa
stąpać po tej samej ziemi, oddychać tym samym powietrzem. To bestia, nie
człowiek… – Teresie Deptule, mieszkance wsi, ręce trzęsą się z
przerażenia.
– Kobity boją się dzieciaki wypuszczać. Jakbym miał córkę, to też ją bym
teraz za rękę prowadzał. Bo ja w Wieśkowe wyleczenie nie wierzę –
dodaje Stanisław Duszek, który teraz mieszka w domu jednej z ofiar.
Jednej z czterech młodych dziewczyn, na które Wiesław C. wydał wyrok
śmierci.
– Co to za kraj, żeby takich zboczeńców wypuszczać! – wykrzykuje Duszek.
– Nie mogliśmy nic zrobić, chociaż wiemy, że nadal jest niebezpieczny –
przyznaje Eugeniusz Muc, dyrektor zakładu karnego w Iławie, w którym
przez ostatnie lata siedział C. – W ciągu kilkudziesięciu lat
przepracowanych w więzieniu nie spotkałem skazanego, który odsiedziałby
wyrok „od dechy do dechy”. Ale 25 lat w końcu minęło. I, Bóg mi
świadkiem, cieszę się, że nie mam córki, tylko synów. Nie wiadomo, co
zwyrodnialcowi do łba strzeli. Ale takie mamy chore prawo.
Rosyjska ruletka
Przypadek Wiesława C., zwanego wampirem z Baranowa, jest drastyczny.
Wiesław C. przyznał się do zgwałcenia i zamordowania czterech nastolatek
z Baranowa i okolic. Niektórym po uduszeniu obcinał nożem lewą pierś,
po czym znów gwałcił. Choć został uznany za psychopatę, nie był leczony.
Dopiero na trzy miesiące przed opuszczeniem więziennych murów zgodził
się na przyjmowanie leków zmniejszających popęd seksualny.
– Większość przestępców seksualnych nie ma ograniczonej poczytalności, w
związku z czym nie można ich faszerować lekami na siłę. Muszą się na to
zgodzić – mówi Marzena Ksel, naczelny lekarz więziennictwa. – Dlatego
odradzam podawanie więźniom leków. Bo po co, jeśli po wyjściu z
więzienia kuracja zostaje przerwana? Trudno wymagać, żeby bezrobotny
recydywista dobrowolnie kupował co miesiąc leki za 600 złotych. I to
jeszcze po to, żeby odebrać sobie przyjemność z seksu!
W chwili zamknięcia w więzieniu Wiesław C. miał 25 lat. Po opuszczeniu zakładu karnego jest jeszcze mężczyzną w pełni sił.
Luiza Sałapa, rzecznik Centralnego Zarządu Więziennictwa, spotkała się z
wampirem z Baranowa osobiście. – Nie robił przerażającego wrażenia. Był
wyciszony. Wszyscy mnie pytali, czy wiem, że wychodzi na wolność. Ale
przecież z prawnego punktu widzenia C. jest już wolnym człowiekiem.
Odbył pełny wymiar kary. Nie mamy prawa trzymać go dłużej w zamknięciu.
Niestety, to, jak będzie zachowywał się w normalnym środowisku,
przypomina grę w totolotka. Nie jesteśmy w stanie zagwarantować, że nie
zrobi czegoś podobnego raz jeszcze – wzdycha Sałapa.
– Wkurza mnie bezradność. Bezsilnie patrzyłem, jak opuszcza mury zakładu
i nie mogłem zrobić nic, kompletnie nic – Eugeniusz Muc przeżywa to raz
jeszcze. – Dla mnie takie przypadki powinno się biologicznie
neutralizować. Ale u nas nawet kastracja jest zabroniona.
W Polsce możliwa byłaby jedynie tzw. kastracja chemiczna, polegająca na
podawaniu leków radykalnie obniżających pociąg seksualny. Ale przestępca
musiałby wyrazić na nią zgodę i sam za nią zapłacić. Bo na liście leków
refundowanych nie ma farmaceutyków dla gwałcicieli i pedofilów.
– W Niemczech pedofil albo gwałciciel ma do wyboru: albo podjąć kurację,
albo zgnić w więzieniu – wyjaśnia Jerzy Pobocha z Oddziału Psychiatrii
Sądowej Aresztu Âledczego w Szczecinie, wiceprzewodniczący Sekcji
Psychiatrii Sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
Niebezpieczny dla innych
25 lat dla jednych to dużo, dla innych nic. Ludzie z Baranowa pamiętają,
jak Wiesiek perfidnie brał udział w poszukiwaniach zaginionych
dziewczyn. Jak chodził z innymi po lesie, gościł u rodziny ofiary i pił
piwo. Kiedy okazało się, że to on jest poszukiwanym wampirem z Baranowa,
prawie doszło do linczu. – Ludzie go chcieli widłami brać. Na stosie
spalić, ale milicja nie dopuściła – wspomina Jan Deptuła, obecny sołtys
wsi. Sąd miał do wyboru: wyznaczyć mu karę śmierci albo wsadzić na 25
lat do więzienia.
Profesor Józef K. Gierowski, prawnik i psycholog sądowy z Katedry
Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie,
wraz z profesorem Adamem Szymusikiem badał C. dwukrotnie. Na początku
lat 80., dwa lata po wydaniu wyroku oraz w drugiej połowie lat 90., gdy
rozważano przedterminowe wypuszczenie C. na wolność. I po tym, jak
okazało się, że wampir z Baranowa… wychodzi na przepustki.
– Ludzie widywali go w Mikołajkach i Mrągowie. Utył, rozrósł się, jak byk wyglądał – mówi Józef Brzozowski, mieszkaniec wsi.
– To wyjątkowo drastyczny przypadek. U sprawcy stwierdziliśmy
skomplikowane zaburzenia osobowości przy ograniczonej poczytalności w
chwili dokonywania czynów – wspomina profesor Gierowski. – A jako że w
tamtych czasach w przypadku zagrożenia karą śmierci zaczęto bliżej
przyglądać się skazanym, C. dostał jedynie 25 lat. Dożywocia jeszcze
wtedy nie było. Szkoda.
Kolejna opinia, sprzed sześciu lat, była podobna: – C. jest
niebezpieczny dla otoczenia i nie można go wypuszczać. – Już wtedy
mówiłem, że kiedyś wyrok mu się skończy i trzeba zrobić coś, aby
ochronić przed nim potencjalne ofiary. Bo to, że po wyjściu z więzienia
znowu będzie gwałcił czy zabijał jest więcej niż prawdopodobne – dodaje
profesor Gierowski. – Ale mogłem sobie gadać, ile chciałem. W polskim
prawie nie ma propozycji kontrolowania przestępców seksualnych po
odbyciu kary. I dochodzi do kolejnych tragedii.
– Takie przykłady utwierdzają mnie w przekonaniu, że żyjemy w
niepełnosprawnym państwie. Państwie, gdzie trzyma się osoby z problemami
w zamknięciu, po czym wypuszcza z dnia na dzień na wolność. Bez
leczenia, bez planu – wzdycha profesor Zbigniew Lew-Starowicz,
seksuolog. Wypuszczenie na wolność wampira z Baranowa boleśnie odczuwają
rodziny jego ofiar.
Henryk Lenda przyjaźnił się z Wieśkiem. Chodzili razem na piwo i do
roboty. A potem Wiesiek zamordował mu siostrę. Alina miała 18 lat. – To
było pod koniec jesieni 1976 roku. Siostra wracała autobusem ze szkoły
zawodowej w Mrągowie. Wysiadła na przystanku, miała stamtąd dosłownie
kilka metrów do domu. Szła ścieżką. I wtedy ją dopadł – wspomina
mężczyzna.
Poszukiwania nie trwały długo. Milicja uznała, że dorosła dziewczyna
wie, co robi i pewnie postanowiła uciec z domu. Śledztwo zamknięto. –
Nie wierzyliśmy w wariant ucieczki. Alina była szczęśliwa, kochała
rodzinę. Miała tyle planów… – Henrykowi Lendzie łamie się głos.
Potem zginęła nastolatka z pobliskiego Zalca. Wracała ze szkoły
autostopem. Kilka kilometrów przed rodzinną wioską na szosie zatrzymał
się Żuk. Za kierownicą siedział Wiesław C. Po nastolatce ślad zaginął.
Tak samo jak po młodej mieszkance Mrągowa, którą C. wypatrzył w pociągu.
Milicja zaczęła śledztwo. Wiedziano już, że po Mazurach grasuje seryjny
morderca. – Wszyscy wpadli w panikę. Mnie mama nie chciała z domu
wypuszczać – wspomina Iwona, która dzisiaj pracuje w bibliotece w
Baranowie, a za czasów wampira miała osiem lat.
Nienawiść rosła
Wiesław C. nie kwalifikuje się do leczenia psychiatrycznego, bo jest
poczytalny i świadomy swoich czynów. A z „lekkimi” zaburzeniami
osobowości nikt nikogo do wariatkowa nie zamyka. C. wielokrotnie starał
się o warunkowe zwolnienie. Był jednym z najgrzeczniejszych więźniów,
uczestniczył w zajęciach. Wykonał malunki w kaplicy.
– Oni zawsze są grzeczni, bo zależy im na szybkim wyjściu – mówi psychiatra Jerzy Pobocha.
Ksiądz Kazimierz Tyberski, kapelan z zakładu w Iławie, wspomina go jako
mocno zastraszonego człowieka. – Przez lata siedział w izolacji,
narastała w nim agresja i nienawiść. Dopiero kontakty z normalnymi
ludźmi i przepustki zaczęły go leczyć – opowiada ksiądz. – Ale
przepustki się skończyły, bo prasa opisała, że grasuje po Mazurach.
Wierzę, że nawet tak chory człowiek, bo C. jest niewątpliwie chory
Ostatnią ofiarą była Bogusia Chyńc. Był 1978 rok. Wracała ze szkoły w
Mrągowie. Tuż za stacją kolejową pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła
do domu. Zwyrodnialec dorwał ją w wąwozie, tuż koło jej domu. Przydusił i
zgwałcił. Na koniec zakopał w lesie. Dzieciaki z Baranowa do dzisiaj
boją się tam chodzić. A w miejscu, w którym C. zaatakował Bogusię, do
dzisiaj stoi krzyż z wieńcem.
– Szukaliśmy Bogusi z jej rodzicami. Jeździliśmy do Mrągowa, do
Mikołajek. Wiadomo było, że dotarła do Baranowa, ale nikt później jej
nie widział – opowiada sołtys Deptuła.
Wersje są różne. Podobno C. wpadł, bo zgubił w chwili morderstwa
dokumenty, które później znalazły dzieciaki z baranowskiej szkoły. Inna
wersja mówi, że po zaginięciu Bogusi milicja zaczęła przeczesywać
okolice, dokładnie przesłuchiwać mieszkańców i wtedy C. sam się
przyznał.
Wskazał miejsca, gdzie ukrywał ciała. Alinę znaleziono w dole, za
stodołą mordercy. Bogusię w lesie. Pozostałe ofiary – na łące, pod
ziemią. – Obiecywałem sobie, że go zabiję, że zemszczę się za Alinę. Z
upływem lat ta agresja się zmniejszyła, ale nadal modlę się o jego
śmierć. I wieczny odpoczynek siostry – dodaje Henryk Lenda.
Elżbieta Lubowiecka w chwili dokonywania przez C. morderstw była jego
żoną. Mają dwóch synów. I chociaż Wiesiek nie był ani przykładnym mężem,
ani ojcem, to jakoś im się w Baranowie żyło. – Nigdy nie dał po sobie
poznać, że ma takie zboczenia. Fakt, do rozmownych nigdy nie należał,
unikał patrzenia prosto w oczy, ale czy mogłam wiedzieć, że ma na
sumieniu takie zbrodnie? Gdyby to ode mnie zależało, kazałabym go
powiesić, jak psa. I żeby jeszcze wszyscy mogli go torturować. Za to
całe zło, jakie wyrządził. Mnie i innym.
Lubowiecka w Baranowie została. Nikt nie powie na nią złego słowa. Bo
czemu ona winna? Że wyszła za mordercę? Teraz prowadzi sklep, ma
drugiego męża, któremu urodziła dziecko. Kobieta wniosła pozew o rozwód
po zatrzymaniu męża.
– I musiałam za niego zapłacić. A ile się najeździłam, żeby go
wymeldować i pozbawić praw rodzicielskich. I to się nazywa prawo?
Cierpią ofiary, sprawcy są bezkarni! – denerwuje się kobieta.
Gdzie ON jest?
Podobno wrócił do rodziców, do Ostrołęki. Tamtejsza policja nie została
poinformowana o ewentualnym przyjeździe wampira z Baranowa. Bo prawo
tego nie nakazuje. – O matko! Seryjny gwałciciel w naszym mieście?! Ale
mi pani ćwieka zabiła – mówi Andrzej Ciszewski, rzecznik Komendy
Miejskiej Policji w Ostrołęce.
W Mikołajkach, skąd pochodzi C., też nic nie wiedzą. – Proszę kontaktować się z Mrągowem – powiedział nam tamtejszy komendant.
Każdy zakład karny ma obowiązek poinformować policję o zakończeniu kary
danego sprawcy. Ale dotyczy to jedynie policji w miejscu zamieszkania
skazanego. Wystarczy, że przeniesie się do innego miasta i dla policji
przestaje istnieć.
– Owszem, dostaliśmy komunikat, że Wiesław C. wyszedł z zakładu karnego w
Iławie, ale nie pojawił się ani w Mikołajkach, gdzie ostatnio był
zameldowany, ani w Mrągowie – mówi nadkomisarz Wiesław Skudelski,
komendant powiatowej policji w Mrągowie. – Nie wiemy, gdzie jest. –
Informacje o przestępcy, który wyszedł na wolność, czy to
przedterminowo, czy po zakończeniu kary, najpierw trafia do policji w
ostatnim miejscu zamieszkania skazanego, a następnie do bazy Komendy
Głównej – mówi komisarz Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji. –
Może się jednak zdarzyć, że w miejscu, w którym aktualnie znajduje się
były więzień, policja nic nie wie – przyznaje.
Mieszkańcy Baranowa i okolic żyją nadzieją, że C. nie wróci na miejsce kaźni.
Izolacja nie leczy
Maria Gordon, psychiatra sądowy z Aresztu Śledczego w Warszawie, nie
może pogodzić się z tym, że w Polsce nie ma systemu monitorowania i
prowadzenia przestępców seksualnych. – Nie ma znaczenia, po ilu latach
sprawca przestępstwa seksualnego opuszcza więzienie. Sama izolacja
społeczna nie powstrzyma od ponownego popełnienia czynu.
Z badań, które doktor Gordon prowadziła kilka lat temu, wynika, że ponad
trzydzieści procent przestępców seksualnych popełniło w przeszłości
czyny o podobnym charakterze. Trzeba zatem zakładać, że co trzeci
pedofil czy seryjny gwałciciel w Polsce zrobi TO ponownie po wyjściu z
więzienia.
Tak było m.in. w przypadku słynnego pedofila z Piotrkowa Trybunalskiego,
Mariusza Trynkiewicza. Najpierw, podczas odbywania służby wojskowej,
porwał ucznia ósmej klasy, po czym molestował go seksualnie, za co
dostał rok więzienia w zawieszeniu. Kolejna przepustka z armii znów była
okazją do zaatakowania dziecka. Tym razem sąd skazał go na półtora
roku. Wyszedł po dziewięciu miesiącach – „za dobre sprawowanie”. Kilka
tygodni po opuszczeniu zakładu karnego zgwałcił i zamordował czterech
kilkunastoletnich chłopców. Dostał karę śmierci, ale na skutek ustawy o
amnestii wyrok złagodzono na 25 lat więzienia. Seksuolodzy sądowi
stwierdzili, że Trynkiewicz jest biseksualistą-pedofilem. A morduje, bo
sprawia mu to fizyczną przyjemność.
– On ma lepsze i gorsze dni. Czasem zgadza się na rozmowę – przyznaje
dyrektor więzienia w Strzelcach Opolskich, w którym siedzi Trynkiewicz. –
Dzisiaj odmawia.
Przed kilkoma laty, w rozmowie z dziennikarzem z Piotrkowa
Trybunalskiego przyznał, że boi się wyjścia na wolność. Wcześniej, w
sądzie zapytany, czy po wyjściu na wolność będzie się jeszcze zbliżał do
młodych ludzi, odpowiedział: „Tak”.
Ponownego morderstwa dopuścił się zabójca 22-letniej Agnieszki
Szumińskiej z Ostrowca Świętokrzyskiego. Latem 1999 roku dziewczyna
została zgwałcona i porzucona ze śmiertelnymi obrażeniami.
Dwudziestokilkuletni Sz. w momencie morderstwa odbywał karę za gwałty i
włamania. Feralnego dnia był na więziennej przepustce.
Szczepan W. z Piotrowic Nyskich zgwałcił i zamordował tuż po wyjściu z
więzienia w 2000 roku. Wcześniej odsiadywał kilka wyroków za brutalne
gwałty i zabójstwa.
– W Holandii pedofile i gwałciciele po odbyciu kary w więzieniu są
kierowani do szpitali psychiatrycznych, w których leczeni są przez kilka
lat. Jeśli terapia nie przynosi rezultatów, trafiają do ośrodków
zamkniętych. U nas tacy przestępcy znikają – doktor Pobocha kręci
bezradnie głową. – Nie ma systemu, a prawie żaden przestępca nie godzi
się dobrowolnie na kurację po wyjściu zza krat.
Zdarzają się wyjątki. Jak pedofil ze Śląska, który jeszcze kilka lat
pozostanie za kratami. Wie, że jak wyjdzie, będzie wykorzystywał
seksualnie dzieci. Albo pewien starszy człowiek, który napisał
dramatyczny list do rzecznika praw obywatelskich: „Zabijcie mnie albo
wyleczcie, bo nie umiem się od tego powstrzymać”.
Wkrótce wyjdą
l Tadeusz z województwa warmińsko-mazurskiego, skazany na osiem lat za
brutalne gwałty, wyjdzie z więzienia w Iławie w 2004 roku. l Andrzej K.,
skazany na osiem lat za gwałt na dwóch kobietach, wyjdzie z więzienia w
Rzeszowie w 2011 roku. l Dariusz N., ps. Garłacz, szef gangu z Brzegu,
skazany na 11 lat za gwałty ze szczególnym okrucieństwem, opuści
więzienne mury w 2011 roku. l Mariusz Trynkiewicz – gwałciciel i
morderca z Piotrkowa Trybunalskiego wyjdzie na wolność z zakładu karnego
w Strzelcach Opolskich w 2013 roku. l Leszek Pękalski – wampir z
Bytowa, oskarżony o 17 sadystycznych morderstw, skazany ostatecznie za
jedno na 25 lat, wyjdzie w 2017 roku.
W więzieniach na koniec kary czeka kilka tysięcy przestępców
seksualnych. Co trzeci z nich po wyjściu na wolność zaatakuje
ponownie...
źródło: "Kulisy" autor Joanna Krupa
Wampir też będzie zbawiony
Kiedy rozeszła się wieść, że "wampir z Baranowa" po 25 latach
odsiadki wyszedł na wolność, w Polsce zawrzało. Przed drzwiami
mieszkania jego rodziców w Ostrołęce kłębił się tłum dziennikarzy. Każdy
słup w mieście oklejono plakatami z podobizną "psychopatycznego
mordercy". Kilkadziesiąt
kilometrów
dalej, w Baranowie - gdzie mieszkał, nim wpadł w ręce policji - ludzie
szykowali widły. Grozili, że jeśli potwór wróci, rozszarpią go. Nie
wypuszczą żywego.
Wiesław Cieszkowski zabił cztery nastolatki. Żeby tylko zabił: on
je gwałcił, obcinał piersi, potem znów gwałcił. Ludzie nie mogli tego
zapomnieć. I mówili: najpewniej znowu zacznie mordować. - A ja miałem
wrażenie, jakby to wszystko dotyczyło kogoś innego - mówi dziś spokojnie
Cieszkowski. - Bo przecież byłem już kimś całkiem innym. Nie
mordercą-wampirem, ale nowym, nawróconym człowiekiem - zapewnia.
Zabarykadował się w domu rodziców. Bał się strasznie, tylko
wieczorami przemykał chyłkiem do kościoła, by błagać o odpuszczenie
grzechów. Prasa nagabywała go przez trzy miesiące. Na każdy dzwonek do
drzwi oblewał się potem. Mówi, że nie wytrzymałby tego, gdyby nie
przyjaciele z
Ruchu Odnowy
w Duchu Świętym i ksiądz Kazimierz Tyberski, jego kapelan z więzienia.
Dzwonili do niego co wieczór, rozmawiali godzinami. Mówili, że ucieczka
nie ma sensu, od siebie nie ucieknie, więc musi wytrwać. Że nie jest
potworem.
- Ja mu ufam - mówi krótko ks. Kazmierz Tyberski ze zgromadzenia
Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, ojciec duchowego odrodzenia
"wampira". W Zakładzie Karnym w Iławie, gdzie Cieszkowski odsiadywał
wyrok, prowadzi od dziewięciu lat grupę oddziaływania duszpasterskiego:
same największe bandziory, zabójcy, gwałciciele. Ale on wierzy, że każdy
z nich może się odmienić. Chrystus przebaczył Łotrowi na krzyżu, Szaweł
z fanatycznego pogromcy chrześcijan przemienił się w świętego Pawła.
Więc dlaczego odmawiać szansy "wampirowi"?
- Bóg wierzy w człowieka - mówi ksiądz Tyberski. - I potrafi go przemienić, jeśli człowiek sam tego pragnie.
Taką duchową przemianę on i inni więzienni kapelani - ojciec Rafał
Raus, pastor Piotr Wisełka - widzieli w swojej kapłańskiej posłudze nie
raz.
Rozmawialiśmy z takimi ludźmi: odrzuconymi przez społeczeństwo
bandytami, którzy za swoje czyny trafili do więzienia. Wcześniej
prowadzili małe, podłe życie, błądzili na jego rozstajach, gubili drogi.
I w pewnym momencie zdarzyło się to "coś", co ich przemieniło.
Więźniowie mówią: łaska boska, cud. Narodzili się na nowo. Nawrócili.
Tyle że ten cud nie staje się nagle, na pstryknięcie palcem,
uderzenie dzwonu, znak krzyża nad głową. To długi i bolesny proces. Idąc
ku nawróceniu, trzeba przejść przez piekielny krąg nienawiści do
świata, obłędu, samobójczych myśli. Przez czyściec cierpienia dojść do
zrozumienia siebie i innych ludzi. Wtedy pojawi się nadzieja.
Przełamując nienawiść
Ludzie, którzy pracują z więźniami - wychowawcy, psycholodzy,
księża - mówią, że człowiek, który trafia za kraty, nienawidzi tych,
którzy go zamknęli, i siebie za to, co zrobił. Świata, że stworzył go
złym, i Boga, że na to pozwolił. I wie, że inni - jego ofiary, ich
rodziny - nienawidzą jego. Nie ma przyszłości, nie ma nadziei.
Franciszek Zonenberg, 57-latek, który odsiaduje w Iławie wyrok 12
lat za zabójstwo żony, mówi, że pierwsze dwa lata w celi były dla niego
koszmarem. Nikt go nie odwiedzał, nie wiedział, co się dzieje z dziećmi.
Dusił w sobie pytania, emocje, żal. Próbował to wszystko jakoś sobie
tłumaczyć. Podzielić winę na pół: on zabił, ale Hania go sprowokowała.
Przecież on się starał, w firmie budowlanej zarabiał na rodzinę.
Dlaczego piła, czemu nie siedziała w domu? "Co za bzdura!" - myślał w
chwilę potem. "Przecież Hania nie żyje. Ona nie może być winna. To ja
jestem mordercą". Tak się w tym wszystkim pogmatwał, że zaplanował
samobójstwo. To było jedyne wyjście, by przestać cierpieć.
Jarosław Szymański, choć zawsze myślał o sobie, że jest twardym
facetem, po prostu podciął sobie żyły - ledwie go odratowali. On, który
jako osiemnastolatek wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, nauczył się
wysadzać stojące w porcie statki i strzelać do ludzi, a potem został
szefem gangu złodziei samochodów. Silny, wysportowany, nie znał strachu.
W 1998 r. za pobicie barmana trafił do więzienia. - Nagle zacząłem
słyszeć głosy, które przypominały, co złego zrobiłem w życiu - opowiada.
- To było nie do wytrzymania.
Kłócił się z Bogiem. Leżał na pryczy i krzyczał do niego: "Lepiej
traktujesz morderców". Klął, wył jak zwierzę. Bluźnił. Aż kiedyś
poprosił: "Pomóż mi, Boże". Poczuł się całkiem bezradny.
- W takiej chwili pomoc księdza czy pastora, dobre ludzkie słowo
czy choćby mądre zdanie przeczytane w Biblii pozwala uwierzyć, że nie
wszystko stracone. Że długie godziny w więziennej celi mają sens - mówi
ksiądz Tyberski. - Bez takiej wiary można wpaść w obłęd.
A im większą skazany czuje bezradność, tym łatwiej otwiera się na
transcendencję. Może załatwić przez Siłę Wyższą to, czego nie może
załatwić z ludźmi. Ludzie nie chcą przebaczyć zbrodni. Bóg tak.
Kapelan wspomina, że kiedy Cieszkowski, "wampir z Baranowa", trafił
do kryminału, z mordercy budzącego grozę wśród ludzi przemienił się w
strzęp człowieka. Skulony, milczący, wystraszony. Nie rozmawiał z nikim,
ale też nikt nie chciał rozmawiać z nim - przestępcy seksualni w
więzieniach traktowani są przez innych jak podludzie.
W kryminale nie było Wiesława Cieszkowskiego, kierowcy samochodu
dostawczego, mężczyzny, który miał kiedyś dom, żonę, dwójkę dzieci. Był
śmieć, zboczeniec, któremu każdy może napluć w twarz. Chował się przed
współwięźniami, wciąż wracały do niego twarze tamtych martwych kobiet.
Jedna z nich była siostrą jego przyjaciela. Kiedy zniknęła, pomagał
rodzinie w jej poszukiwaniach, udawał współczucie. A w pamięci miał
chwile, kiedy ją zabijał. Kiedy o tym myślał, aż tracił oddech. - Nie
mogłem dalej tak żyć - mówi dzisiaj. - Popadałem w szaleństwo.
Oko Boga, dłoń człowieka
To jest moment, trudny do uchwycenia punkt w czasoprzestrzeni,
kiedy człowiek staje nad przepaścią. Można wtedy, jak mówi ksiądz
Tyberski, albo skoczyć w nicość, zatracić się całkiem w nienawiści, albo
spróbować zmienić swoje życie. I cudem boskim jest to, że właśnie wtedy
przychodzi pomoc. Pojawia się człowiek, który powie, że już nie jest
się samotnym ze swoim grzechem i cierpieniem.
- Wyspowiadaj mnie - poprosił duchownego, który zajrzał do jego
celi "wampir" Cieszkowski. Spodziewał się odrzucenia, skrzywienia ust w
wyrazie odrazy i pogardy, złego słowa. Wszyscy tak reagowali na jego
widok. Ale ksiądz patrzył na niego jak na człowieka. Ściany ciasnej celi
i mężczyzna w habicie byli świadkami spowiedzi "wampira". Mówił o
wszystkim: jak porywał swoje ofiary, dusił, gwałcił...
- Byłem ciekaw, czy Bóg może przebaczyć komuś takiemu jak ja -
przyznaje dziś. Kiedy usłyszał: "Pan odpuścił tobie grzechy, idź w
pokoju", poczuł falę ciepła spływającą mu po ciele.
Oni wszyscy podobnie opisują tę chwilę: poczucie niebotycznej ulgi i
spokój, którego wcześniej nie znali. - Kapłan położył mi rękę na głowie
i rozgrzeszył. Uśmiechnąłem się po raz pierwszy od śmierci żony. Całe
to świństwo ze mnie zeszło - tak Zonenberg pamięta moment swojego
pojednania z Bogiem.
I on zwierzył się księdzu z całego pokręconego życia. Opowiadał o
tym, jak żona popijała, a on nie potrafił jej pomóc. Jak odchodził i
wracał, jak się nawzajem niszczyli. I o tej kłótni, w trakcie której
musiał złapać ją za gardło, choć tego nie pamięta. I o tym, że ją bardzo
kochał. Tak, wtedy uświadomił sobie tę miłość, która w nim była, i mógł
poprosić o wybaczenie Boga.
- Oni muszą wiedzieć, że komuś na nich zależy, że ktoś ich kocha -
mówi ksiądz Tyberski. Mieć poczucie bliskości Boga, ale i drugiego
człowieka.
Dla Wiesława Cieszkowskiego właśnie ta spowiedź i przebaczenie były
początkiem nowego. Wtedy pierwszy raz przez myśl mu przemknęło, że może
nie wszystko stracone, lecz zaraz przegonił nadzieję machnięciem ręki.
Ale ona wracała wraz z ludźmi, którzy pukali do drzwi jego celi -
duchownymi, wolontariuszami z
Odnowy w Duchu Świętym. I z księdzem Tyberskim, do którego zaczął chodzić na rozmowy.
Ksiądz Kazimierz Tyberski, obdarzony tubalnym głosem i twarzą,
która gwarantowałaby mu role w gangsterskich filmach, potrafi zrozumieć
ludzi, z którymi spotyka się po drugiej stronie więziennego muru. Sam
nieźle w życiu nawywijał. - Nie jestem panienką w czarnej sukience -
śmieje się.
- Ja nikogo nie proszę, żeby się nawracał. Ci ludzie muszą mieć świadomość, że to nie oni mnie, ale ja im jestem potrzebny.
W młodości murarz-tynkarz, potem żołnierz Czerwonych Beretów. Brał
od życia, co chciał, a Bóg nie był mu do niczego potrzebny. Potem, mówi,
dostąpił łaski i teraz wie, o co w tym wszystkim chodzi. - Nie człowiek
jest brzydki, a jego grzech - mówi. I dodaje, że właśnie wtedy, kiedy
człowiek z siebie ten grzech wyrzuci, nazwie go, zapłacze nad nim -
wtedy jest gotów do duchowego odrodzenia.
Przepracować grzech
- Ale taka spowiedź to dopiero początek drogi do przemiany duchowej
- ksiądz Tyberski patrzy racjonalnie. Dalej musi nastąpić to, co
psycholodzy nazywają "przepracowaniem problemu".
- Delikwent musi zrozumieć, co i dlaczego się stało. Czemu postąpił
wtedy tak, a nie inaczej. Ile w tym było jego winy, ile wpływu
środowiska. Gdzie w swoim życiu popełnił błędy. I na koniec - przebaczyć
sobie.
- Ja z moimi podopiecznymi spotykam się sześć razy w tygodniu po
osiem godzin dziennie - mówi kapłan. - Nie nawracam na siłę, nie ględzę
cały czas o Bogu. Rozmawiamy o życiu. Dla niektórych to są pierwsze
takie rozmowy.
Robert Sobolewski, 38-latek, twarz wzbudzająca zaufanie, myślące
oczy. Odsiaduje 12 lat w Iławie. W 1994 roku zabił mężczyznę. Prawie go
nie znał. Pili razem wódkę, pokłócili się, obrazili i jak w knajackich
piosenkach, w ręku Roberta błysnął nóż. Najgorsze, że nie pamięta, o co
poszło.
Na szczęście spotkał tamtego człowieka. - To był wolontariusz.
Opowiadałem mu o swoim przegranym życiu i to pomogło mi zrozumieć,
dlaczego je przegrałem. Z nienawiści - mówi Sobolewski.
- Więźniowie w swoich opowieściach przeglądają się jak w lustrze.
Tak jest zawsze - mówi ksiądz Tyberski. Z "wampirem" Cieszkowskim
rozmawiali o kobietach. Okazało się, że on się ich boi i wstydzi.
Koledzy z celi go podpuszczali. "Co byś z taką zrobił" - pytali, kiedy
na ekranie telewizora pojawiała się ładna aktorka. "Takie jak ona piasek
powinny pieścić" - odpowiadał z wściekłością, a oni rechotali.
Dopiero dzięki księdzu zrozumiał, co się z nim działo. - Tak
naprawdę nienawidziłem swojej żony, a nie tych kobiet - mówi dziś
Cieszkowski. Podejrzewał ją o zdrady, śledził, zastanawiał się, czy
synowie są naprawdę jego dziećmi. I czuł się poniżony. I za to swoje
poniżenie mścił się na innych kobietach.
Również Sobolewskiemu zawsze towarzyszyło uczucie nienawiści. Do
matki, bo zostawiła jego i trójkę rodzeństwa z ojcem alkoholikiem. Do
ojca, że pił. Do siebie, że jest nikim, że nikt go nie kocha, bo nie
zasługuje na miłość. Kiedy zakochał się w dziewczynie, która została
później jego żoną, nie potrafił cieszyć się ani nią, ani dzieckiem,
które przyszło na świat. - Podejrzewałem żonę o zdradę, o najgorsze. Nie
mogłem uwierzyć, że może mnie kochać. By zagłuszyć żal - piłem. I tak w
kółko.
Sobolewski zamyśla się na chwilę. Marszczy brwi, jakby z wysiłku. -
To zabójstwo w jakiś sposób uratowało mnie przed samozagładą - mówi
nieoczekiwanie. Przebaczył tamtemu Robertowi, oszołomionemu wódą
słabeuszowi. - Dziś mam w sobie dość siły, żeby być dobrym człowiekiem -
mówi. Żałuje, że nie udało mu się dotrzeć do rodziny mężczyzny, którego
zabił. Chciałby poprosić, aby mu przebaczyli.
Łaska przebaczenia
- Symulanta, który udaje nawrócenie, chce "na Boga" załatwić sobie
przepustkę czy warunkowe zwolnienie, poznam na kilometr - uśmiecha się
ks. Tyberski. Takich cwaniaków nie brakuje, kiedyś z autokaru wiozącego
pensjonariuszy zakładu karnego w Jastrzębiu Zdroju na pielgrzymkę do
Częstochowy uciekło trzech "nawróconych". Lecz kiedy przychodzi ten
moment, że skazanemu zaczyna zależeć na przebaczeniu ludzi, których
skrzywdził, można powiedzieć, że znalazł się na końcu drogi, że naprawdę
zmienił swą duszę.
Tyberski pamięta jednego ze swoich podopiecznych - Jaśka. On też
miał na rękach krew. Kiedy wysyłał do rodziców swojej ofiary list z
prośbą o przebaczenie, bał się bardzo.
- Ale po kilku tygodniach przyszła odpowiedź: "Przebaczyliśmy panu w
tym dniu, kiedy pochowaliśmy swoje dziecko. Myśmy panu okazali
miłosierdzie, jeśli pan żałuje, niech się pan teraz zwróci do Boga i
prosi go o to samo" - wykaligrafowali. Do koperty włożyli obrazek
święty, na którego odwrocie była parafialna adnotacja, że za mordercę od
ponad roku odprawiane są msze.
- Obaj mieliśmy łzy w oczach - mówi kapelan Tyberski. I dodaje, że o
ludzkie wybaczenie jest nieskończenie trudniej niż o boskie. I
nieskończenie trudniej o nie prosić. To wymaga odwagi.
Wiesław Cieszkowski jeszcze jej w sobie nie znalazł. - Przeszłość
przekreśliłem grubą czarną kreską - mówi i tłumaczy, że gdyby chciał ją
rozpamiętywać, musiałby zacisnąć
pętlę wokół szyi.
Najbliższa rodzina - rodzice, rodzeństwo, już mu przebaczyli. Za
żonę i dzieci modli się, wie, że ułożyli sobie życie. On w tym życiu
tylko by im przeszkadzał. - Ale rodzin ofiar nie odważyłem się prosić o
przebaczenie - mówi.
źródło: http://spoleczenstwo.newsweek.pl/wampir-tez-bedzie-zbawiony,17865,1,1.html
Zbrodnia,kara i strach
Strach i panika. Tymi dwoma słowami można
odkreślić emocje, jakie od kilkunastu dni rządzą mieszkańcami Ostrołęki,
za sprawą seryjnego mordercy, który po odsiedzeniu kary 25 lat
więzienia wyszedł na wolność i zamieszkał w Ostrołęce.
Wiesław C. ma niespełna 50 lat.
- Zwykły facet, przeciętny - mówią o nim policjanci z Ostrołęki.
Tyle
tylko, że dokonał czterech zabójstw. Udusił, zgwałcił i okaleczył
cztery młode dziewczyny z Baranowa pod Mrągowem. Do zbrodni przyznał się
podczas procesu. Ale przedtem, razem z rodzinami dziewcząt, uznanych
początkowo za zaginione, szukał ich w Baranowie i okolicy.
Został skazany na 25 lat pozbawienia wolności.
15
grudnia 2003 r. Wiesław C. po odbyciu kary wyszedł na wolność. Wyrok
przez ostatnie 12 lat odsiadywał w Zakładzie Karnym w Iławie. Ostatnio
zameldowany był w Mikołajkach, jego rodzina mieszkała w Baranowie. Po
tragicznych dla niej wydarzeniach przeniosła się do Ostrołęki. I to
tutaj po wyjściu z więzienia wrócił Wiesław C. Mieszka z ojcem i matką w
jednym z wieżowców w centrum miasta.
Ksiądz uspokaja - Wiesław C. modlił się za ofiary
Wiesław C. nazywany jest "wampirem z Baranowa". Emerytowany
nauczyciel z Baranowa (Baranowo pod Mrągowem, nie należy mylić z
miejscowością w powiecie ostrołęckim - przyp. red.) dobrze pamięta
wydarzenia sprzed lat, jednak nie chce wiele mówić.
- To tak jakby
się przywoływało upiory z przeszłości - mówi. - To co on zrobił to
okrucieństwo, bo i on to bestia. Wszyscy myśleli, że to dobry i życzliwy
facet. I proszę się nie dziwić, że wszyscy się tu boją.
W latach
70. o sprawie "wampira z Baranowa" niewiele pisała prasa. Pojawiła się
wzmianka Polskiej Agencji Prasowej, a lokalne gazety o zbrodni nie
informowały, ale wówczas nie było wiele lokalnej prasy, była za to
cenzura.
Kiedy Wiesław C. wyszedł w grudniu z więzienia, prasa i
telewizja ostrzegały, że wypuszczony na wolność psychopata zostaje bez
leków. Na trzy miesiące przed wyjściem na wolność dostawał leki na
zmniejszenie popędu seksualnego. Czy będzie je brał na wolności?
-
Wiesław chce się leczyć, to wszystko, o czym donoszą media, to nieprawda
- zaprzecza doniesieniom gazet i telewizji ksiądz Kazimierz Tyberski,
kapelan Grupy Oddziaływania Duszpasterskiego w Zakładzie Karnym w
Iławie. - Nikt mu nie proponował leczenia, a w więzieniu nie ma żadnej
resocjalizacji.
Ksiądz Tyberski o Wiesławie C. mówi dużo i chętnie.
-
Nikt go nie zna tak, jak ja i mówię to z całą świadomością - podkreśla.
- Znam go 8 lat. Spotykaliśmy się sześć razy w tygodniu od 9.00 do
17.30. Przeszedł w więzieniu głęboką metamorfozę duchową. Żałował tego,
co zrobił, modlił się za swoje ofiary, uczestniczył we mszy co
niedziela. Teraz też co rano chodzi do kościoła. Dopóki trwa przy
kościele, dopóki wie, że ma przy sobie życzliwych ludzi, jest to dobry
człowiek. On się naprawdę zmienił i sam tej przemiany chciał. Znamienne
było to, co powiedział wychodząc z więzienia: wolałbym zabić siebie niż
kogoś. Prasa i telewizja zrobiły z niego potwora, a nie można przecież
tanią sensacją niszczyć człowieka.
Luiza Sałapa, rzecznik
Centralnego Zarządu Więziennictwa, spotkała się z wampirem z Baranowa
tuż przed jego wyjściem i twierdzi, że nie robił przerażającego
wrażenia.
Ksiądz Tyberski uważa, że Wiesław C. jest silny psychicznie, ale nie wiadomo, jak przetrzyma nagonkę medialną.
-
Na razie jest dobrze, bo nie tylko ja się z nim kontaktuję, on ma
przyjaciół, którzy dzwonią do niego i pozwalają przetrwać ten czas -
dodaje kapelan.
Wśród znajomych Wiesława C. są też kobiety. Przez
osiem lat, w czasie których należał do Grupy Oddziaływania
Duszpasterskiego w iławskim więzieniu, zyskał sympatię, a nawet przyjaźń
wielu ludzi.
- Wśród wolontariuszek były kobiety, młode dziewczyny,
studentki - opowiada ksiądz Tyberski. - I nigdy nie wykazywał jakichś
anormalnych zachowań w stosunku do tych kobiet. Przeciwnie, był
serdeczny, skromny, pamiętał o naszych imieninach, urodzinach. Był
troskliwy i opiekuńczy, tak jakby chciał w ten sposób zrekompensować to,
co zrobił. Regularnie wychodził na przepustki. Odwiedzał znajomych,
nocował u nich, bywał u rodziców. Dopiero kilka lat temu, kiedy ktoś
pisał o nim artykuł, zrobiło się wielkie zamieszanie, został przebadany w
klinice psychiatrii sądowej i zakazano mu wychodzenia na przepustki.
Ksiądz Tyberski rozmawiał z więźniem o tym, co zdarzyło się w Baranowie. Ma własną wersję praprzyczyny zbrodni.
- Kiedy był w siódmej czy ósmej klasie szkoły podstawowej, był na szkolnej
wycieczce.
Wychowawczyni w łóżku kolegi znalazła koleżankę z klasy. Zwymyślała ją i
w Wiesławie zaczęła dojrzewać myśl, że kobieta to jakiś gorszy gatunek.
Niewątpliwy wpływ na to, co zrobił, miało też nieudane życie
małżeńskie, zdrady żony - opowiada historię więźnia kapelan.
Prywatne sprawy Wiesława C.
Wiesław C. jest rozwiedziony. Ma dwoje dzieci, jednak sąd, na
wniosek żony, zabronił mu kontaktów z potomstwem. Wcześniej pracował
jako kierowca. Teraz siedzi w domu rodziców, bo raczej trudno byłoby mu
znaleźć pracę. Rodzice są już w podeszłym wieku, załamani sytuacją.
Wiesław C. nie ma środków do życia i utrzymują go rodzice. Nie jest
ubezpieczony, jedyne co może zrobić, to zgłosić się do opieki społecznej
po skromny zasiłek - około 40 zł. Tymczasem porcja leku na zmniejszenie
popędu seksualnego kosztuje 600-700 zł. Jeżeli zgłosi się do lekarza,
dostanie jedynie receptę na lek, a za coś trzeba go przecież wykupić.
Mieszkańców
Ostrołęki ogarnęła psychoza po programie Marcina Wrony "Pod napięciem" w
telewizji TVN, w którym przypominał o zbrodniach, jakich dopuścił się
przed laty Wiesław C.
- Boję się wyrzucić śmieci, boję się wyjść
wieczorem sama po zakupy - mówi kobieta, która mieszka w tym samym
bloku, co Wiesław C.
W urzędach, sklepach, biurach "wampir z Baranowa" to był w ciągu ostatnich dni główny temat rozmów w Ostrołęce.
Mało kto wie, jak wygląda Wiesław C. Wiadomo, że dobiega pięćdziesiątki, to taki "zwykły starszy pan".
- Przeciętniak - mówią policjanci. - Ale tacy zazwyczaj są mordercy, nie rzucają się w
oczy.
-
Otrzymaliśmy informację z Zakładu Karnego w Iławie, że Wiesław C.
wychodzi na wolność i zamierza mieszkać u rodziców w Ostrołęce - mówi
podinsp. Mirosław Dąbkowski, komendant miejski policji w Ostrołęce. -
Obserwujemy sytuację, jednak nie mamy podstaw do zdecydowanych działań,
bo on przecież niczego nie zrobił.
W świetle prawa Wiesław C. odsiedział karę i ma teraz "czystą kartę".
Wiesław
C. przebywa w Ostrołęce już ponad miesiąc i rzeczywiście w tym czasie
nic się nie wydarzyło z jego udziałem. Policja nie miała żadnych
sygnałów związanych z C. Wokół bloku, w którym mieszka, widać często
policjantów, znacznie częściej niż dotychczas. Nasze obserwacje
potwierdzili mieszkańcy tychże wieżowców.
- Nie wiedziałem, że taki
człowiek zamieszkał w Ostrołęce, dowiedziałem się z telewizji - mówi
prezydent Ryszard Załuska. - Nie jestem tym zachwycony, ale nic nie mogę
zrobić.
Podobnie Straż Miejska.
- Możemy sprawdzać miejsca
uznawane za niebezpieczne: park, skwery, łąkę na Gorbatowa - mówi Piotr
Liżewski, komendant Straży Miejskiej w Ostrołęce. - Nic więcej nie
możemy zrobić, nie możemy nachodzić człowieka, który nic teraz nie
zrobił.
A na pytanie: czy zrobi w przyszłości? nikt nie potrafi odpowiedzieć.
-
W więzieniu dostawał leki na obniżenie popędu seksualnego - wyraźnie
unika rozmowy na temat byłego więźnia C., ppłk Gerhard Drapiewski,
zastępca dyrektora Zakładu Karnego w Iławie. - Nie mogę mówić, jaki był,
co robił, czy był agresywny. Ten człowiek wyszedł już z więzienia i ja
nie mam prawa niczego komentować. Obowiązuje mnie ustawa o ochronie
danych osobowych. To są już teraz jego prywatne sprawy.
Ppłk
Drapiewski nie zaprzecza jednak, że Wiesław C. był jeszcze w więzieniu
badany przez psychiatrę. Jak nam powiedział, w opinii lekarza Wiesław C.
może ponownie popełnić przestępstwa, których dopuścił się wcześniej.
Psychiatrzy
jednak zdecydowanie zaprzeczają, że C. jest człowiekiem psychicznie
chorym. Podobnie jak biegły psychiatra, który podczas procesu C.,
odrzucił wersję ograniczenia poczytalności mordercy.
- To przestępca
seksualny - mówi lekarz psychiatra z Instytutu Psychiatrii w
Pruszkowie. - A to rodzaj pewnych anomalii zachowań człowieka, ale nie
choroba.
- Prasa ma swój scenariusz i chce postępować według niego -
mówi ksiądz Kazimierz Tyberski. - A ten człowiek tak naprawdę to nie
wie, co ze sobą zrobić. Proszę zwrócić uwagę, że obecna rzeczywistość
jest dla niego zupełnie nowa. Jest skazany sam na siebie, nie wie, co ma
robić. Chce się leczyć, ale nie pójdzie do lekarza, nie pójdzie na
terapię, bo się boi wyjść z domu. I jeżeli wytrwa w swojej wierze, to
znaczy, że wygrał. Ale może być też tak, że zostanie zniszczony, załamie
się. I wtedy albo zaatakuje znowu, żeby wrócić do więzienia, bo tam
czuje się bezpieczny, albo wyjedzie na Grenlandię, bo tam media go może
nie znajdą.
Opinia księdza Tyberskiego najprawdopodobniej niewielu jednak przekona. Ludzie się boją, czemu nie można się dziwić.
-
Zagrożenia nie można lekceważyć, ale Wiesław idealnie spisywał się w
więzieniu - opowiada ksiądz Tyberski. - On miał wiele czasu, żeby to
wszystko przemyśleć. Współwięźniowie z Grupy Oddziaływania
Duszpasterskiego lubili go, choć początkowo nie chcieli go w grupie.
Potem się jednak do niego przekonali. W więzieniu wykonywał wiele prac
stolarskich, był solidny, sumienny i dokładny. Hodował chomika, rybki,
lubił kwiaty. Trzeba dać mu szansę.
Zdaniem kapelana Tyberskiego
najlepiej byłoby, gdyby udało się umieścić C. w ośrodku rekolekcyjnym.
Najchętniej sam by taki otworzył (ma to zresztą w planach), ale na to na
razie nie ma pieniędzy.
- Nawet, gdyby ten psychol stał się święty,
to zawsze będzie psycholem - opinia ostrołęczan nie pozostawia złudzeń.
- Sądzicie, że pozwoliłbym córce albo żonie z takim się spotkać?
Policja, władze miasta, lekarze postępują zgodnie z obowiązującym
prawem, tylko że to prawo jest niedoskonałe. Wiesław C. odpokutował i
nie można go kontrolować. Nie może być tak, że
miasto
boi się jednego człowieka. Niech nasz poseł złoży inicjatywę
ustawodawczą, a władze miasta niech nawet na granicy prawa zainteresują
się losem Wiesława C., jeśli chcą zadbać o spokój ostrołęczan.
Baranowo koło Mrągowa (fot. A. Wołosz)
W Baranowie się nie boją, chcą zapomnieć
Ludzie w Baranowie wiedzą, że Wiesław C. wyszedł na wolność.
Jednak nie panikują, chcą raczej zapomnieć o tragedii jaka wydarzyła się
tu przeszło ćwierć wieku temu. Unikają rozmów, bo - jak mówią - po co
rozgrzebywać stare rany. - Lepiej zła nie przywoływać.
Baranowo. Malowniczo położona miejscowość między Mrągowem a Mikołajkami.
O
miejscowości zrobiło się głośno kilka tygodni temu, kiedy media
dowiedziały się, że czterokrotny morderca, niegdyś mieszkaniec tejże
wsi, wychodzi na wolność. Na początku chętnie opowiadali dziennikarzom o
brutalnych mordach, których dopuścił się Wiesław C.
- Teraz media
na nas żerują, a my chcemy normalnie żyć - mówi nam pierwsza kobieta,
którą spotkaliśmy w Baranowie w ostatnią sobotę 24 stycznia. - Rozgłos
to by się przydał, żeby w jakimś dobrym sensie nas wypromować, a nie w
takich sprawach. Jak komuś mówię, że jestem z Baranowa, to zaraz jest
zaskoczenie i pytanie, czy z TEGO Baranowa. Myślicie, że tylko tu
dochodzi do przestępstw?
Tu jednak 15 grudnia 1978 roku okazało się,
że mordercą czterech młodych kobiet jest mieszkaniec wsi, 25-letni
Wiesław C. Ojciec i mąż. Uczynny sąsiad, dobry kolega. Kiedy we wsi
zaczęły ginąć dziewczyny, pomagał ich szukać. Współczuł rodzinom.
Pociąg śmierci
Przez
wieś przebiegają tory kolejowe. Pociągiem najłatwiej i najszybciej było
dostać się do szkoły do Mrągowa. Wiesław C. swoje ofiary wypatrywał w
pociągu, albo kiedy wracały ze stacji do domów.
- Mordował je parę
metrów od ich domów - opowiada spotkany na miejscowym cmentarzu
mężczyzna. - Moją córkę też by złapał, ale mu się wyrwała. Z rok ją
musiałem odprowadzać na stację i z powrotem do domu, tak się bała.
Na
cmentarzu nie ma grobów dziewcząt zabitych przez Wiesława C. Kiedy
doszło do mordów, nie było w Baranowie jeszcze cmentarza. Pochowane są w
Mrągowie, Działdowie...
- Ludzie się boją, bo nawet córek po mleko
nie puszczają - opowiada dalej mężczyzna. Pamięta dobrze zdarzenia
sprzed lat. - Ciała zakopywał parę metrów pod ziemią. Jeszcze na wierzch
to mech kładł, albo nawet drzewko przesadzał, żeby nikt nie znalazł. A
potem, po paru dniach odkopywał i znowu gwałcił. Takiego sk... to ja nie
wiem. Powiesić i zabić to za mało, miesiąc pomordować!
We wsi niemal doszło do samosądu.
-
Jak robili wizję lokalną, mróz był wtedy, ale tyle tu milicji rzucili,
że ja nigdy tylu samochodów w jednym miejscu nie widziałem. Bali się
pewnie, że go ludzie zabiją, zresztą szykowali się na niego, ale
obstawili to pole z każdej strony i dostać się tam nie było można -
wspomina nasz rozmówca wydarzenia sprzed ponad ćwierć wieku.
Jedno z
ciał ukrył kilka metrów od swojego domu. Spotkany we wsi stary
mężczyzna wskazuje drewnianą chałupę, gdzie mieszkał C. Z żoną i
teściami.
- Tam jest obok taki słup - pokazuje palcem. - Tam pod nim ją zakopał.
Córkę Teresy Lenda, zaledwie wówczas siedemnastoletnią, zabił pomiędzy domem Lendów a chałupą sąsiadów.
-
Nie chcę tego wspominać - mówi kobieta. Na twarzy nie ma już łez, bo
czas powoli zaciera rany. - Zabił ją w listopadzie, a ciało znaleźli w
styczniu.
Wiedziała, kiedy Wiesław C. wychodzi z więzienia.
- A
czego mam się bać? - mówi. - Mnie starej nie ruszy, a córki już nie mam,
więc mi nic nie zrobi. Niech się inni o swoje córki boją.
To wina systemu
Ludzie znają historię C. z telewizji i prasy. A dziennikarzy było w ostatnim czasie we wsi bardzo dużo.
- To normalna nagonka - tłumaczą.
Każdy zna historię sprzed 26 lat, nawet jeżeli nie pamięta jej, to ma obraz zdarzeń z telewizji.
- Co innego pisali, niż my mówiliśmy - macha ręką kobieta.
Ludzie nie zastanawiają się, dlaczego Wiesław C. popełnił zbrodnię. Wiedzą, że mieszka w tej chwili w Ostrołęce.
-
No to co, że mieszka w Ostrołęce - mówią nam kobiety w miejscowym
sklepie. - Gdzieś musi przecież żyć. A takie ciągłe pisanie i jego
pokazywanie to nie jest dla niego dobre. Nie ma spokoju.
- W zachodnich krajach to tacy, co wyjdą z więzienia, mają jakąś opiekę - mówi starszy mężczyzna.
- A co on ma zrobić? - dodaje inna. - Tak samo jak ja bym była na jego
miejscu: na leczenie mnie nie stać i co? Po co komu taki system?
- Albo do końca życia zamknąć, albo leczyć!
- Boi się pani? - pytamy.
- Trochę się boję - odpowiada spotkana kobieta.
Okazuje się, że nie wie, jak Wiesław C. wygląda.
Ocalić od zapomnienia
We wsi nie mówi się o żadnej zemście na Wiesławie C. Ludzie raczej wolą o nim nie mówić, wykreślić go z pamięci.
- Córki mi to nie zwróci - mówi Lendowa.
W
miejscach, gdzie C. zakopywał swoje ofiary, nie ma krzyży, nie stoją
tam świeczki. Pozostał krzyż jedynie za torami, na małej górce, gdzie
zabił jedną z dziewczyn. Jednak, mimo że mieszkańcy wsi dali wyraźne
wskazówki, gdzie krzyż znajdziemy, szukamy go przez długi czas.
Krzyż
stoi lekko przechylony, płotek, który go otaczał spróchniał, sztuczne
kwiaty dawno straciły swoje kolory. Miejsce idzie w zapomnienie. Być
może gdyby nie programy telewizyjne i artykuły w gazetach, wielu by już o
mordzie nie pamiętało. Nie dlatego, że pamięć zawodzi, ale żeby
normalnie żyć.
Boję się człowieka-widma
Kobiety w Ostrołęce nie bardzo chcą opowiadać o swoim strachu do gazety, podając imię i nazwisko.
Kobieta mieszkająca w bloku obok bloku Wiesława C.: - O wampirze dowiedziałam się od przyjaciela z innego
miasta.
Nie mam TVN-u więc programu nie widziałam. On zaniepokoił się o mnie i
zadzwonił, powiedział mi, że w Ostrołęce jest morderca, o którym
psychiatrzy mówią, że nie rokuje nadziei na wyzdrowienie. Na drugi dzień
poszłam do pracy, a tu koleżanki mi mówią, że on mieszka obok mojego
bloku. Nie powiem, żeby ta wiadomość nie zrobiła na mnie wrażenia.
Koleżanka widziała go, jak chodzi wokół bloku i potrząsa rękami. Tak
dziwnie się zachowuje, opowiadała. Przestałam wychodzić sama wieczorem, a
jak muszę dokądś pójść, to biorę taksówkę. Uważam, że jeśli psychiatrzy
wydali opinię, że on nigdy nie będzie normalny, powinien być zamknięty w
specjalnym zakładzie. Skoro jego ojciec mówi, że może go nie upilnować,
to jest się chyba czego bać! Uważam, że powinna być pokazana jego
twarz. Boję się człowieka-widma. Boję się otwierać drzwi, ale zauważyłam
też, że pod naszym blokiem co i raz pojawia się policja. A przedtem
tego nie było. Przy okazji zrobi się porządek, bo tu zawsze bywało
niespokojnie, jeszcze przed powrotem tego człowieka z więzienia.
Kobieta
mieszkająca przy ul. 11 Listopada: - Bałam się i bez tego wampira w
Ostrołęce. Zawsze się boję. Od dawna sama nie schodzę do piwnicy, bo
mogę wejść na pijanego czy bezdomnego. Sama nie wychodzę z domu
wieczorem. Kiedyś takiego problemu nie było, człowiek wychodził
wieczorem na spacer i nie myślał, że go ktoś napadnie, wyrwie mu
torebkę, czy zabierze komórkę.
Kobieta mieszkająca na Centrum: -
Chodzę sama wieczorem do pracy w okolice tamtych wieżowców, a co mam
robić, brać taksówki? Nie stać mnie na to. Boję się, ale nie mam
wyjścia.
Kobieta mieszkająca w śródmieściu: - Nie rzucam się w
oczy, to może mnie nie zauważy.
Anna
Linczerska. Wolontariuszka z Iławy, należy do wspólnoty religijnej,
którą tworzą głównie osadzeni w iławskim więzieniu. - Na początku nie
wiedziałam dokładnie, co Wiesław C. zrobił. Ale on miał w sobie tyle
pokory i chęci do zmiany, że zdobył nasz szacunek i zaufanie. Wiesław
się zmienił. Przyjmował sakramenty, pilnował modlitwy, innych zachęcał i
namawiał. I mówił mi, że tak chce żyć. Wiesław zdobył zaufanie
strażników więziennych. Zawsze potrafił załatwić na nasze spotkanie
bombonierkę, jeżeli ktoś miał imieniny, nawet raz szampana czy jakieś
wino. I oni musieli mu ufać, skoro to dla niego kupowali i przemycali.
Wiesław dopuścił się zbrodni, ale przeżył nawrócenie. A przecież jest to
możliwe, ilu znamy w Piśmie Świętym grzeszników, którzy nawrócenia
doświadczyli? Wiesław na długo przed wyjściem z więzienia mówił o swoich
obawach. Ale on bał się raczej strony materialnej życia. Chyba nie
przypuszczał, że najciężej będzie mu zmierzyć się z niechęcią i
nienawiścią, i przetrzymać to wewnętrznie.
Prawo nie przewidziało strachu
Mirosław
Dąbkowski, komendant miejski policji w Ostrołęce: - Nie należy
demonizować zagrożenia, ponieważ od tych zdarzeń minęło 25 lat, a ludzie
się zmieniają. Oczywiście bierzemy pod uwagę istniejące w związku z C.
zagrożenie i dlatego obserwujemy sytuację, nie mamy jednak podstaw do
konkretnych, zdecydowanych działań. Z punktu widzenia prawa jest on
osobą, której niczego nie można zarzucić. Na pewno jednak jest to osoba
nieprzystosowana do życia w obecnej sytuacji - do więzienia poszedł
przecież w latach 70., taka osoba powinna być objęta jakąś opieką, a nie
ma do tego przewidzianych instytucji. Moim prywatnym zdaniem, właściwą
karą za czterokrotne zabójstwo i wielokrotne usiłowanie zabójstw powinna
być kara śmierci lub czterokrotne dożywocie, tak jak jest to
praktykowane w USA.
Ryszard Załuska, prezydent Ostrołęki: - Nie
jest to dobra wiadomość, że człowiek, który dokonał czterech morderstw
mieszka w Ostrołęce. Zdaję sobie sprawę, że panika ogarnia przede
wszystkim kobiety i dzieci. Tego rodzaju ludzie jak Wiesław C. powinni
być leczeni. Rozmawiałem z policją oraz Strażą Miejską i jedyne, co
możemy zrobić, to uczulić funkcjonariuszy, żeby zwracali uwagę na
miejsce, gdzie ten człowiek mieszka i niebezpieczne okolice.
Adam
Kolbus, prokurator okręgowy w Ostrołęce: - Prokuratura nie otrzymała
informacji, że ten mężczyzna w Ostrołęce zamierza mieszkać. Nie ma w
Polsce, niestety, przepisów prawa, które zobligowałyby jakiekolwiek
instytucje do opieki nad tym człowiekiem. Nikt też nie pokazał w sposób
bezsporny, że ma on problemy ze zdrowiem, a do leczenia nie można w
Polsce nikogo zmusić. Konstytucja gwarantuje mu wolność, a on jest
przecież wolnym człowiekiem.
Marzena Ksel, naczelny lekarz
więziennictwa: - Każdy człowiek podlega leczeniu, dotyczy to także osób
przebywających w więzieniu. W przypadku tych, którzy popełniają tzw.
ciężkie przestępstwa, należy na początku zanalizować, dlaczego do nich
doszło i wtedy można określić, czy są to dewiacje, czy np. przestępstwo
jest formą realizowania popędu seksualnego. W przypadku groźnych
przestępców (seksualnych - przyp. red.) to może być wynik zaburzeń
dewiacyjnych albo choroby psychicznej. Jeden i drugi przypadek wymaga
leczenia przez całe życie. Nie można zakładać, że tego rodzaju
przestępca po wyjściu na wolność jest automatycznie wyleczony. Jeżeli
ktoś nie chce się leczyć to można go do tego zmusić jedynie wyrokiem
sądu, kiedy z takim wnioskiem wystąpi rodzina. A trudno jest
wyegzekwować nawet leczenie gruźlicy, więc co tu mówić o zaburzeniach
seksualnych. Osoba, która po odbyciu kary wychodzi z więzienia jest
pozostawiana sama sobie, a przecież wiadomo, że musi się leczyć. W
naszej rzeczywistości, w sytuacji tak dużej dezorganizacji w służbie
zdrowia trudno liczyć na jakiekolwiek działania w tym kierunku.
Pracujemy nad tym, przed nami jednak długa droga.
Marek
Bohdziewicz, ordynator oddziału psychosomatycznego szpitala w Ostrołęce:
- Jeżeli chodzi o pomoc Wiesławowi C. w naszych warunkach to jest ona
niemożliwa z prostego powodu, że w Ostrołęce nie zajmujemy się
przypadkami dewiacji seksualnych. A nie można ich określać terminem
choroby psychicznej, bo jest to po prostu brak kontroli nad swoją
seksualnością. Można tu mówić o terapii farmakologicznej, ale tym
przypadkiem musi zająć się seksuolog, nie psychiatra. Chociaż niewiele
można powiedzieć nie badając przypadku.
Ksiądz Kazimierz
Tyberski: - Dziennikarze krzyczą, co Wiesław zrobi ze swoimi
skłonnościami. Nikt nie może dać gwarancji, że zbrodni nie popełni, to
wie tylko on sam. Ale to na pewno zależy od ludzi dookoła.
źródło: http://www.to.com.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20040126/STRONAGLOWNA/40126001