wtorek, 6 listopada 2012

Władysław Mazurkiewicz



Władysław Mazurkiewicz (ur.31 stycznia 1911 r., powieszony 31 stycznia 1957 r.)


We wrześniu 1955 roku do jednego z warszawskich szpitali zgłosił się Stanisław Ł. Mężczyzna uskarżał się na ból z tyłu głowy. Lekarz zauważył, że pacjent ma w tym miejscu niewielką ranę i postanowił zrobić prześwietlenie. Badanie wykazało, że w potylicy Ł. znajduje się jakieś obce ciało. Mężczyzna trafił na stół operacyjny.

To, co wykazała operacja, było szokiem zarówno dla lekarzy, jak i Stanisława Ł. Okazało się, że w głowie mężczyzny tkwił pocisk kalibru 7,65.

Stanisław Ł., początkowo zdziwiony, wkrótce zaczął kojarzyć fakty. Kilka dni wcześniej gościł u znajomego w Krakowie. Kolega miał mu pomóc w nielegalnym interesie. W międzyczasie pojechali do Zakopanego. W drodze powrotnej prowadził znajomy, a Ł. zdrzemnął się na chwilę. Obudził go huk i ostry ból głowy Zauważył, że samochód stoi na poboczu, a kolega obok samochodu. Zapytał, co się stało. Ten wytłumaczył, że chciał mu zrobić kawał i rzucił w niego petardę, tzw. żabkę. Przeprosił za głupi żart i zawiózł Ł. do szpitala, gdzie opatrzono mu niewielką ranę na głowie. Następnie znajomi pożegnali się i Stanisław Ł. wrócił do stolicy.

Po operacji Stanisław Ł. opowiedział o zdarzeniu milicji. Przyznał, że prawdopodobnie usiłowano go zabić. Jako głównego podejrzanego wskazał kolegę z Krakowa - Władysława Mazurkiewicza. 

Elegancki dżentelmen

Władysław Mazurkiewicz był zamożnym mężczyzną, obracającym się w środowisku inteligentów. Zawsze pachnący drogimi perfumami, dobrze ubrany, stały bywalec najlepszych hoteli i restauracji, uważany był za dżentelmena, którego warto znać. Kobiety za nim szalały, a mężczyźni zabiegali współpracę.

Mazurkiewicz oficjalnie zajmował się głównie handlem skórą, butami i innymi dobrami z wyższej półki. Krążyły pogłoski, że miał układy z Gestapo, a potem z UB (IPN, badając tę sprawę nie natrafił jednak na dokumenty potwierdzające te przypuszczania), dzięki czemu mógł bezkarnie zajmować się również nielegalnymi interesami.

Funkcjonariusze milicji byli zdziwieni, że tak szanowany, zamożny i lubiany w towarzystwie mężczyzna, jest głównym podejrzanym o zabójstwo. Z pozoru nie miał on żadnego motywu do zamordowania Stanisława Ł.

Makabryczne odkrycie

Jako, że Mazurkiewicza nie zastano w jego domu w Krakowie, wydano za nim list gończy. Poszukiwania nie trwały długo. Na początku listopada, podejrzany został zatrzymany w jednym z hoteli w Zakopanem.

Na początku Mazurkiewicz do niczego się nie przyznawał. Twierdził, że kiedy byli z Ł. w Zakopanem, ten zniknął którejś nocy. Po kilku godzinach wrócił do hotelu bardzo pijany i zakrwawiony. Mazurkiewicz sugerował tym samym, że Stanisław Ł. został napadnięty przez kogoś innego.

Milicja zarządziła rutynowe przeszukanie mieszkania Mazurkiewicza i wynajmowanego przez niego garażu. Śledczy liczyli na to, że w samochodzie podejrzanego znajdą np. ślady strzałów. Ale uwagę funkcjonariuszy na początku zwróciła głównie garażowa podłoga. Jak się okazało, w jednym miejscu beton miał inny odcień. Mundurowi rozkuli go i ich oczom ukazał się makabryczny widok - pod podłogą znajdowały się dwa, rozkładające się ciała kobiet. Na podstawie znajdujących się przy nich rzeczy osobistych, ofiary zidentyfikowano jako sąsiadki Mazurkiewicza - siostry de L. Kobiety, należące do zamożnej, znanej w Krakowie rodziny zaginęły pond pół roku wcześniej.
Zabójstwo sióstr de L.

Podczas ponownego przesłuchania Mazurkiewicz przyznał się do zabójstwa kobiet. Powiedział, że kilka lat wcześniej jedna z sióstr de L. dała mu na przechowanie pieniądze i wiele drogocennych przedmiotów (m.in. biżuterię). Mężczyzna spieniężył je, a zarobek roztrwonił. Kiedy kobieta zaczęła się upominać o zwrot własności, postanowił ją zabić.

Morderstwo szczegółowo zaplanował. Wiedział, że obie siostry wiedzą o sprawie, dlatego zaprosił je do swojego garażu, rzekomo w celu zwrotu kosztowności i pieniędzy. Z każdą umówił się na inną godzinę. Obie siostry de L. zginęły od strzału w tył głowy.

Zwłoki Mazurkiewicz ukrył we wcześniej wykopanym w garażu otworze, a następnie zalał je betonem.

Nawet 30 ofiar

Kiedy sprawa morderstw dokonanych przez Mazurkiewicza wyszła na jaw, w Krakowie zawrzało. Ten szanowany i lubiany mężczyzna, w jednej chwili stracił wszystkich sojuszników. Znajomi zaczęli podejrzewać, że bogactwo Mazurkiewicza, to wcale nie zasługa głowy do interesów, ale wynik makabrycznych czynów. Milicja zaś odkryła, że podobnych zaginięć, zamożnych osób z kręgu znajomych podejrzanego, było dużo więcej.

Śledztwo ws. Mazurkiewicza z dnia na dzień ukazywało kolejne, szokujące fakty z jego życia. Okazało się, że mężczyzna mógł zamordować nawet 30 osób, głównie strzelając do nich z pistoletu, lub dodając truciznę do ich jedzenia czy picia. Swoje ofiary mordował dla zysku (był zamożny, ale był również nałogowym hazardzistą i trwonił większość swoich pieniędzy podczas gry w karty).

Pozostawało jedno pytanie - jakim cudem przez tyle lat (pierwszego zabójstwa Mazurkiewicz dopuścił się 1940 roku) zabójca pozostawał bezkarny. Wielu przypuszczało, że udawało mu się unikać odpowiedzialności dzięki kontaktom z UB oraz sprytnemu tuszowaniu swoich zbrodni. Pozycja społeczna i powszechny szacunek również często wyłączały go z kręgu podejrzanych.

Urodzony zabójca

Mazurkiewicz stanął przed sądem latem 1956 roku. Oskarżony był o sześć morderstw rabunkowych i dwa usiłowania zabójstwa (tylko tyle udało mu się udowodnić). Do czynów tych przyznał się. Oskarżenie domagało się kary śmierci.

Obrońcą Mazurkiewicza był mecenas Zygmunt Hofmokl-Ostrowski, doświadczony adwokat znany z przekonania, że klienta należy bronić za wszelką cenę i wszelkimi sposobami. Obrona Hofmokl-Ostrowskiego była wyjątkowo kontrowersyjna. Najpierw zaczął on wyjaśniać, że Mazurkiwicz jest urodzonym mordercą i pewne jego wrodzone cechy sprawiały, że musiał zabijać. Kiedy ta argumentacja okazała się mało przekonująca, mecenas obrał jeszcze bardziej kontrowersyjną linię obrony - stwierdził, że ofiary jego klienta były jednostkami niepełnowartościowymi, dlatego nie należy orzekać najwyższej kary za ich zabicie.

Sąd nie miał jednak litości dla Mazurkiewicza i skazał go na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano 29 stycznia 1957 roku.
Źródła: Gazeta.pl


Zdjęcia: 













Dokument:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz