wtorek, 6 listopada 2012

Tadeusz Ołdak

Tadeusz Ołdak (ur. 22 lipca 1925 - zm. 10 kwietnia 1951)

Wiosną 1950 roku obiegła Warszawę wieść o pojawieniu się w stolicy "wampira" dokonującego zabójstw kobiet powracających późnym wieczorem do domów. Ponieważ prasa stołeczna ze względu na dobro toczącego się śledztwa milczała, przeto stugębna fama nadawała działalności zabójcy-gwałciciela nieprawdopodobne wręcz rozmiary. Widywano go - jak to wynikało z informacji napływających do MO - równocześnie w odległych punktach miasta, jego wygląd zaś miał być więcej niż odrażający.
Obiegająca wówczas stolicę wieść wzbudziła zrozumiałe zaniepokojenie wśród kobiet. Liczne były więc przypadki listownego zwracania się do organów prasowych i radia o wyjaśnienie tej sprawy. Z reguły nie odpowiadano, a jeśli poświęcono jej kilka zdań, to tylko w celu uspokojenia mieszkańców stolicy. Niemniej jednak tu i ówdzie przeniknęła do społeczeństwa wiadomość o tym, że oficjalne czynniki, wykluczając wprawdzie działalność jakiegoś „wampira", nie zaprzeczają stwierdzeniu faktu popełnienia w stolicy kilku podówczas zabójstw.
Fachowe czasopisma milicyjne również nie poświęciły dotychczas miejsca tej sprawie, chociaż sposób wykrycia zabójcy przez funkcjonariuszy Komendy MO m. st. Warszawy z pewnością zasługuje na uwagę.

Pierwsza ofiara

W dniu 7 kwietnia 1950 r. rano przechodzący koło toru kolejowego przy ul. Podskarbińskiej mężczyzna zauważył leżące pod murem rozebranego częściowo ogrodzenia zwłoki kobiety. Przybyli na miejsce funkcjonariusze
milicji stwierdzili na podstawie ułożenia zwłok i obnażenia dolnych części ciała denatki, iż dokonano gwałtu seksualnego. Nienaturalna pozycja zwłok, w szczególności zaś podłożone pod pośladki ofiary kamienie świadczyły o dokonaniu tego aktu po uprzednim dokonaniu zabójstwa. Twarz denatki była zmasakrowana, najprawdopodobniej za pomocą kamienia znalezionego obok i noszącego ślady krwi. Na szyi denatki znajdowały się liczne otarcia naskórka oraz sińce po ucisku. Nieopodal miejsca zbrodni znaleziono niemiecki pas wojskowy, z którego klamry usunięto przez spiłowanie napis „ Gott mit uns". Najprawdopodobniej był to pas pozostawiony przez sprawcę, jak wykazały bowiem oględziny, do niedawna był on noszony i stan jego zużycia nie przemawiał za celowym porzuceniem go jako przedmiotu bezużytecznego.
Brak dokumentów osobistych i potłuczona twarz nie pozwalały na natychmiastowe stwierdzenie tożsamości zabitej. Jej personalia ustalono jednak po kilku godzinach w drodze rozpoznania zwłok przez mieszkańców pobliskich domów. Zabitą była 40-letnia Waleria Ł. wdowa, mająca na utrzymaniu dwoje nieletnich dzieci, z którymi mieszkała w Warszawie przy ul. Ks. Anny 15.
W pobliżu miejsca znajdowania się zwłok ujawniono na ziemi ślady wleczenia zwłok biegnące po kilkumetrowym odcinku. Niestety śladów stóp sprawcy nie odnaleziono. Lekarz uczestniczący w oględzinach określił czas zgonu na 12 do 16 godzin przed ich znalezieniem. Odpowiadało to zeznaniom świadków, którzy ostatnio widzieli Walerię Ł.
Ponieważ zabita nie miała osobistych wrogów ani też nie była widziana bezpośrednio przed śmiercią w towarzystwie mężczyzny, ustalenie sprawcy zabójstwa było znacznie utrudnione. Użyty pies tropiący kluczył po polu, jednakże konkretnego śladu nie podjął (na marginesie trzeba zauważyć, że sprawca - jak później wyjaśniono - przebywał w tłumie gapiów i przyglądał się czynnościom milicji).
Prowadzone dochodzenie, mimo sprawdzenia kilku różnych wersji, nie doprowadziło do wykrycia sprawcy zabójstwa. Zastanawiano się już nad bezcelowością dalszych działań operacyjno-dochodzeniowych, gdy zabójca dał znać o sobie. Nastąpiło to 6 maja, a więc dokładnie po miesiącu od opisanej zbrodni. 

Zwierzenia gwałciciela

Dwudziestoczteroletnia Irena L. była drugą, na szczęście niedoszłą, ofiarą "wampira". Przybyła ona 7 maja do 17 Komisariatu MO i
złożyła na ten temat wyczerpujące zeznania. Wynikało z nich, że
poprzedniego dnia około godziny 23.00 w drodze z kina do domu
została zaczepiona przy ul. Żymirskiego przez mężczyznę w wieku 25 lat, odzianego w drelichowy mundur wojskowy. Mężczyzna ten przemocą zaciągnął ją w pobliskie pole i dokonaj gwałtu. Po zgwałceniu zapytał ją, gdzie mieszka, a gdy wskazała palcem stojący budynek, powiedział: "mieszkasz w domu Kazka Szmaciaka". W dalszej rozmowie oświadczył, że ma na imię Zygmunt. Następnie zmusił ją, by udała się nad Jeziorko Gocławskie i tam powtórnie ją zgwałci. Przebywała z nim nad brzegiem jeziorka około godziny i w tym czasie zdołała mu się przyjrzeć. Zauważyła mianowicie, że brakuje mu małego i serdecznego palca u lewej ręki. Umundurowanie miał kompletne, a więc prócz bluzy i spodni także pas oraz rogatywkę polową z orzełkiem. Wspomniał, że pracuje w takim miejscu, gdzie są reflektory, żalił się na kalectwo ojca, który jest bez nogi, wreszcie nadmienił coś o zamieszkiwaniu w zburzonych dawno barakach w pobliżu jeziorka.
W pewnym momencie kazał Irenie L. położyć się na wznak i podłożyć ręce pod siebie. Gdy to uczyniła, wydobył skądś sznurek, który zarzucił jej na szyję i zaczął dusić. Zdołała usłyszeć, jak mówił: "opowiedziałem ci to wszystko, bo i tak cię zabiję". Wskutek rozpaczliwej obrony napadniętej zrezygnował z duszenia i zaczął szukać kamienia. Oświadczył wówczas: „Jesteś silna - nie mogę cię udusić". Znalazł kamień w odległości 2-3 kroków, lecz napadnięta wykorzystała chwilowe uwolnienie i skoczyła w wodę jeziorka, przepływając do kępy sitowia. Tam ukrywała się do godziny 4.00 rano, słysząc, jak przeszukiwał brzegi i przyciszonym głosem powtarzał: "jezioro cię uratowało”. Gdy zobaczyła przybyłych na połów wędkarzy, poczuła się bezpieczną, wyszła z wody i wróciła do domu, gdzie opowiedziała ojcu o swych tragicznych przeżyciach.
Z zeznań ojca poszkodowanej (oraz innych przesłuchanych w tej sprawie świadków) wynikało, że po przybyciu córki udał się on nad jeziorko w celu odnalezienia jej płaszcza i pantofli. Tam napotkał dwie kobiety poszukujące zbiegłego z domu syna jednej z nich, który miał się ukrywać w pobliskich stertach słomy. Kobiety te niosły płaszcz i pantofle jego córki znalezione w polu. Zapytane przez niego o żołnierza oświadczyły, iż widziały go, a nawet z nim rozmawiały. Na żądanie ojca poszkodowanej kobiety udały się z nim do komisariatu.
Kobiety przesłuchane na okoliczność napotkania żołnierza zeznały, iż widziały go z odległości kilkudziesięciu metrów, gdy szedł w kierunku Alei Waszyngtona. Na ręce niósł jakiś ciemny materiał. Na odległość zapytały go, czy nie spotkał w pobliżu 19-letniego chłopca, i otrzymały odpowiedź, że widział go koło jeziora. Gdy poszły w tym kierunku, znalazły płaszcz i pantofle.

Fałszywy ślad i powrót do realnej hipotezy

Zeznania obu kobiet nie wzbudziłyby zastrzeżeń, gdyby ma fakt, że poszukiwały właśnie jakiegoś mężczyzny, a ponadto że miały garderobę poszkodowanej. Irena L. mogła przecież popełnić omyłkę przy określaniu wieku napastnika.
Wszczęto więc intensywne poszukiwania zbiegłego oraz podjęto wywiady celem ustalenia jego rysopisu, opinii i motywów ucieczki z domu rodziców. Wyszło na jaw, że Wiesław M. - tak bowiem się nazywał - nie ma dwu palców u lewej ręki, co oczywiście wzbudziło podejrzenie.
Na okazanym zdjęciu Irena L. nie rozpoznała jednak w nim sprawcy gwałtu i usiłowanego zabójstwa. Wiesław M. został zresztą wkrótce odnaleziony, a jego alibi w sposób bezsporny potwierdzone. Poza tym nigdy nie chodził on w mundurze (nawet organizacji „Służba Polsce"). Irena L. twierdziła przy tym, że mężczyzna, który ją napastował, ma około 25 lat. Wiesław M. nie mieszkał też nigdy w baraku koło jeziorka, jego ojciec zaś nie był inwalidą. Brak palców potraktowano jako szczególny zbieg okoliczności i zarzucono wyjaśnienie tej wersji.
Ponieważ sprawca wspomniał o osobie „Kazka Szmaciaka", mężczyzna zaś o takim przezwisku faktycznie mieszkał w jednym z pobliskich domów, przeprowadzono z nim rozmowę. Zapytany nie był jednak w stanie skojarzyć imienia „Zygmunt" z umundurowanym mężczyzną o brakujących palcach. Nienajgorzej zapowiadająca się wersja zaczęła się zatem komplikować. Jeśli bowiem zwierzenia sprawcy były prawdziwe, to jednocześnie trudno je było sprawdzić.
Próby ustalenia mieszkańców baraków, które - jak się okazało - zostały zburzone w 1939 roku, natrafiły również na trudności. Odległy czas oraz migracja wywołana wojną nie sprzyjały takim ustaleniom. Nie było zresztą na to czasu, gdyż 8 maja, a więc w dwa dni po przypadku z Ireną L., znaleziono zwłoki kolejnej ofiary.

Źródła: Problemy Kryminalistyki 1965 nr 54. Autorem jest pan Stanisław Szczepaniak, http://www.kryminalistyka.fr.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz