Karol Kot, działał w latach 1964-66.
Zamordował on 86 letnią staruszkę i 11-letniego chłopca oraz usiłował dokonać
jeszcze sześciu zabójstw (m.in. 7-letniej dziewczynki i 78 letnia kobieta). Sprawca 2 razy atakował w kościele, raz w
bramie, raz na klatce schodowej oraz raz na otwartym terenie. Zostawiał również
w różnych punktach miasta zatrute butelki z alkoholem myśląc, że ktoś się z
nich napije.
Ofiary, które przeżyły atak opisały go jako osobę
dosyć młodą, z tarczą szkolną na ramieniu. Milicja rozpoczęła wkońcu dokładną
penetrację środowisk szkolnych. Przełom w śledztwie nastąpił dzięki zeznaniom
młodej dziewczyny, członkini sekcji strzeleckiej. Zgłosiła ona milicji dziwne
zachowania swojego kolegi z klubu strzeleckiego. Kiedyś w trakcie wspólnej
wyprawy za miasto rzucił się na nią z nożem i groził śmiercią. Potraktowała to
jako głupi żart, jednak potem przyznał się jej do ataku na 7-letnią dziewczynkę
(dokument Seryjni mordercy – Był sobie
chłopiec, 2000, Discovery World).
Kota fascynowały noże (ofiary atakował dźgając je
nożem w ustronnych miejscach). W domu miał ich całą kolekcję (16 sztuk-niektóre
były robione na zamówienie). W wolnych chwilach rzucał nimi do celu. Był członkiem
ORMO oraz młodzieżowej sekcji strzeleckiej. Dla zabawy wzniecał pożary. W swoim
otoczeniu uchodził za infantylnego i nadpobudliwego. Nie rozpoczął współżycia
seksualnego. Mieszkał w Krakowie, pochodził z rodziny inteligenckiej (ojciec
był inżynierem, a matka pracownikiem umysłowym) i był uczniem Technikum
Energetycznego. Wychowawcy mieli o nim pozytywną opinię. Znęcał się nad zwierzętami
oraz osobami słabszymi od siebie. Sprawiało mu przyjemność obserwowanie uboju
zwierząt w rzeźni. Przyznał, że pił potem ich krew.
W chwili aresztowania miał 20 lat. Zdaniem badających
go biegłych, działał dla zaspokojenia żądzy zniszczenia i zadawania cierpień.
Celem jego czynów było przeżywanie przez niego głębokiego zadowolenia. Kot znał
normy etyczno-moralne jednak nie chciał się do nich stosować. Był
egocentrykiem, skrytym w sobie i nieufnym wobec otoczenia. Miał poczucie krzywdy
i niechęci do ogółu ludzi. Badania neurologiczne nie wykazały zmian w obrębie
centralnego i obwodowego układu nerwowego. Nie stwierdzono u niego sadyzmu w
znaczeniu parafilnym, w czasie swoich czynów nie odczuwał podniecenia
seksualnego. Kot chciał zaspokoić emocjonalną potrzebę zadawania cierpienia
innym ludziom. Zdiagnozowano u niego psychopatię. Lekarze ze szpitala w
Grodzisku Mazowieckim uznali, że był poczytalny. Biegli z Krakowa wyrazili inną
opinię, uważali że osoba o psychopatycznej osobowości nie odpowiada w pełni za
swoje czyny (Hanusek i Leszczyński, 1995).
Obraz jego zaburzeń najlepiej przedstawia wywiad,
który przeprowadził z nim Bogusław Sygit gdy Kot oczekiwał w więzieniu na
egzekucję. Jego fragmenty pochodzący z książki „Kto zabija człowieka - najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce”
(Sygit, 1989) zamieszczam poniżej:
- (Sygit) W czasie rozprawy mówił Pan
na temat swojego niecodziennego hobby.
- (Kot) To długi temat, pewno nie
skończylibyśmy go omówić do kolacji powiem tytko, że interesowało mnie to, co
służy na wojnie niszczeniu człowieka i jego dobrobytu, a wiec: trucizny, noże,
broń palna oraz sposoby ich najskuteczniejszego używania. Miałem sporą kolekcję
noży : finki, noże sprężynowe, monterskie, rybackie i inne. Milicja zwinęła mi
17 sztuk…Inne upodobanie, to namiętne rysowania noży, gilotyn, szubienic i
broni palnej. Gdy wiatrówkę miałem w domu. strzelałem do książek, do mięsa,
które matka przynosiła na obiad, aby zbadać energie i siłę pocisku. Dobrze
operowałem nożem. Nosiłem go zawsze ze sobą Wiele ćwiczyłem, np. refleks
wyrabiałem sobie, uderzając nożem między swoimi rozłożonymi palcami Doszedłem
do takiej wprawy, że przebijałem na wylot 3 cm deskę. Bardzo lubiłem niszczyć bilon.
Miałem tego całą kolekcję. Rzucałem nożem do kart od gry - zawsze wybierałem na
ofiary damy. Od czwartej klasy ćwiczyłem karate. Zbierałem tez truciznę, bo to
przecież jeden z rodzajów broni wojskowej. Miałem także proch strzelniczy…
- Czy były takie osoby, którym Pan
ufał, komu się zwierzał, Jakie było miejsce w tym rodziców?
- Pewnie, że miałem, byłem przecież
normalnym człowiekiem. Najbliższe mi osoby to rodzice, dwóch kolegów szkolnych,
koleżanka klubowa oraz trener klubu strzeleckiego "Cracovia". Matka
była mi bliższa od ojca. Miałem odwagę zwracać się do niej o usprawiedliwienie
opuszczonych lekcji. Była nieraz zła na mnie, gniewała się, ale pisała fałszywe
oświadczenia tłumaczące moją nieobecność. Jej zwierzałem się z niepowodzeń,
mówiłem o tym, że koledzy mi dokuczają. W ogóle to rodzice nie mieli zbyt wiele
czasu dla nas. Bardziej zajęci byli pracą zawodową i społeczną (…) Do rodziców
miałem pretensje tylko o jedno - ze więcej kochali moją siostrę. Była ode mnie
młodsza o 8 lat. Nie powiem, tez ją lubiłem, troszczyłem się o nią jak była
mała. Gdy trochę podrosła, denerwowała mnie, z byle powodu ją karciłem, gdy
rodziców nie było w domu, bo u mnie dyscyplina wojskowa to rzecz pierwsza i
święta. Biłem ją też, aby się wyładować po jakichś niepowodzeniach na
strzelnicy czy w budzie. Tłukłem ją czym popadło - ręką, paskiem a nawet
kiedyś, pamiętam, wieszakiem. Waliłem byle gdzie, kiedyś o mało nie wybiłem jej
oka. Gdy beczała, zamykałem ją w pokoju, jak żołnierza, który przeskrobał,
wsadza się do celi. Jak już mówię o pretensjach do rodziców, to powiem Panu, ze
nie zapomnę to im tego, iż nie chcieli kupić mi skórzanej kurtki strzeleckiej.
Wiem, ze nie było ich stać na to, była droga, ale przecież jak ja chciałem, to
powinno być to ważniejsze (…) To prawdziwy napój bogów (krew). Świadomość, że
pijesz krew. która przed chwilą była żywa, to coś wzniosłego. Wy, którzy
zostajecie wśród żywych, nie pojmiecie tego, zrozumieć to mogą tylko wybrani.
Ja byłem naznaczony na tej ziemi, aby to odczuwać i sycić swój organizm
odchodzącym życiem innych istot (…) Pierwszym moim marzeniem było zostać
komandosem. Przypadła mi do gustu ich odwaga, zimna krew, żelazna dyscyplina i
twarde życie. Potem marzyłem o karierze wojskowej, chciałem skończyć szkołę
oficerską i zostać wysokim dowódcą. Złożyłem nawet podanie do takiej szkoły. Z
moich marzeń zdążyło się spełnić jedno, chciałem i byłem katem ludzi, choć
myślałem o większej rzezi, o prawdziwym dużym krematorium. Gdyby była wojna,
chciałbym być szefem obozu koncentracyjnego, obcinałbym piersi kobiet i kładł
je pod hełmy żołnierzy, aby nie uciskały ich w głowę. Marzyły mi się masowe
mordy w komorach gazowych, łapanki, ćwiartowanie ludzi(…)
- Co to w takim razie jest
postępowanie etyczne, zgodne z moralnością?
- Według mnie jest to takie
postępowanie, które sprawia przyjemność, które odpowiada człowiekowi. Co jest
przyjemne, to jest moralne. Jeśli wiec mnie sprawiało satysfakcję i zadowolenie
zgładzanie ludzi, to było to postępowanie zgodne z moją moralnością…
- Samo cierpienie jest pięknem, a
zadawanie komuś bólu lub cierpienia jest dziełem sztuki, a nie każdy to
potrafi.
- Pana credo życiowe?
- Powiem krótko: zabijać i pić krew
ofiar, niszczyć ludzi i ich majątek.
- Jak zrodziła się w Panu chęć
zabijania ludzi?
- Początkowo było to upodobanie,
bardzo lubiłem patrzeć na nienaganny profil noży. Było to wiele lat temu.
Zbierałem je, kupowałem, wymieniałem, zamawiałem noże według moich projektów.
Nosiłem je zawsze przy sobie. Kochałem je i tak myślę, ze była to moja
największa chyba miłość - miłość do przedmiotu. Dla mnie nóż był żywym tworem,
lubiłem jego mowę, cieszyłem się jego dziełem, równo uciętą połacią mięsa,
przebitą deską. Nóż to byłem ja. Stale mnie coś ciągnęło i namawiało, abym
spróbował jak nóż wchodzi w ciało człowieka. Bałem się jednak. Obawa przed karą
hamowała moją rękę, bo wiedziałem, ze za to wieszają. Rozpocząłem więc od istot
nieludzkich… Kiedyś spostrzegłem, ze krew tych istot robi na mnie dziwne
wrażenie. Lubiłem patrzeć, jak spływa po nożu, jak krople padają w ziemię i
jeszcze do niedawna żywe wsiąkają w podłoże. Krew ciągle żyła, była ciepła (…)
Ale to ciągle nie było to, bo pragnąłem krwi człowieka (…).
- No właśnie, czy tylko dlatego Pan
mordował?
- Wie pan, początkowo po to, aby
zdobyć odwagę, jak również dla własnej przyjemności, dla pokonania samego
siebie. Później przyczyną była niechęć do ludzi. Wydawało mi się ciągle i to
mnie męczyło, że nikt mnie nie lubi, i dlatego ja nikogo nie lubiłem. Pamiętam,
że mówiłem o tym do plastyczki, mówiłem jej że będę mordercą, będę zabijał, bo
ludzie są dla mnie źli. Mam z tego powodu kompleksy i będę się mścił za
najlżejsze szyderstwo, każde złe słowo (…)
Pasjonował mnie widok krwi, cierpienie ofiary i dzieło zniszczenia. Prawdę
powiedział o tym prokurator: gdyby Kot chciał, to mógł odmówić sobie
przyjemności zabijania, lecz nie chciał, bo wolał zabijać…Wytłumaczenie jest we
mnie, w moim wnętrzu, w mojej filozofii, w moich poglądach na dobro i zło.
Mówiłem już dzisiaj, ze dobrem jest to co sprawia przyjemność, w takim razie,
skoro zabijanie dawało mi zadowolenie, wiec jest dobrem, a ja porządnym
człowiekiem. Nie jestem wiec draniem czy zbrodniarzem, ale tylko mordercą.
Wierze w to, ze jestem porządnym człowiekiem. To, ze mordowałem niewinnych to
moja osobista, prywatna sprawa (…)
- Jak Pan scharakteryzowałby swoje
zachowanie się po czynie?
- Jako czujne i ostrożne, ale był i
czas na cieszenie się z dobrej roboty. Przede wszystkim uciekałem z miejsca
przestępstwa, a odprężenie, jakiego doznawałem po czynie, pozwalało mi
zachowywać się normalnie i nie popełniać błędów (…)
- Czego się Pan obawia obecnie?
- Śmierci, własnej śmierci, choć
staram się o tym nie myśleć a gdy takie chwile przychodzą, odsuwam je od siebie
(…) Niedługo spotkam się z ofiarami, tam gdzie się wybieram, to sobie pogadamy,
tu na ziemi nie mam z kim rozmawiać (cyt. za www.zbrodnia.of.pl).
Zdjęcia:Na podstawie własnej pracy magisterskiej pt.
Seryjni i wielokrotni mordercy - teoretyczny model kształtowania się skłonności oraz profilowanie psychologiczne i psychogeograficzne przygotował Łukasz Wroński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz