wtorek, 20 listopada 2012

Władysław Baczyński

Władysław Baczyński (ur. 1918, zm.1960)

W nocy z 29 na 30 kwietnia 1958 r. patrol milicyjny na jednej z ulic Wrocławia zauważył mężczyznę, który zachowywał się podejrzenie. W czasie legitymowania milicjanci spostrzegli, że zatrzymany posiada nożyce do cięcia żelaza, zawieszone na ramieniu i ukryte pod płaszczem. W pewnym momencie nieznajomy gwałtownie sięgnął ręką pod płaszcz w stronę pasa. Funkcjonariusze MO obezwładnili go i w wyniku rewizji znaleźli gotowy do strzału pistolet typu FN, 67 sztuk amunicji kal. 9 mm, gumowe rękawiczki, dwie latarki, klucze i inne narzędzia mogące służyć do popełniania przestępstw. Mężczyzna wyjaśnił, że zarówno broń, jak i narzędzia... znalazł przed chwilą na ulicy i właśnie szedł do komisariatu MO, aby je oddać.

Pierwsze zabójstwo

18 lipca 1946 r. powoli dobiegał końca. W parku u zbiegu bytomskich ulic Tarnogórskiej i Morcinka, pomimo zapadającego zmroku, bawiły się dzieci. Opodal w cieniu drzew kobieta prowadziła ożywioną rozmowę z mężczyzną. Nagle padły strzały. Zanim ich odgłos przyciągnął pierwszych przechodniów, kobieta już nie żyła.

Podczas oględzin miejsca zdarzenia znaleziono tylko kilka łusek pocisków kal. 9 mm oraz drobną sumę pieniędzy, którą denatka miała przy sobie. Zabezpieczone łuski przesłano do badań, jednakże broń – narzędzie zbrodni - nie figurowała w centralnej zbiornicy KGMO.

Sekcja zwłok wykazała, że śmierć nastąpiła wskutek ran postrzałowych przenikających klatkę piersiową, serce i płuca. Doszło do wewnętrznego wylewu krwi do jamy opłucnej i osierdzia.
Tożsamość ofiary udało się ustalić dopiero po upływie kilku tygodni.

Nazywała się Anna S., miała 45 lat i mieszkała w jednej z podwrocławskich wsi. Po repatriacji z Lwowa, w maju 1945r., osiadła tam wraz z dwójką dzieci. Kilka dni przed zabójstwem odwiedził ją znajomy ze Lwowa, który wykorzystując nadmiar zaufania, okradł mieszkanie i uciekł w nieznanym kierunku. Anny S. przyjechała do Bytomia odnaleźć złodzieja. On też - w chwili uzyskania tej informacji - stał się głównym podejrzanym. W listopadzie 1946 r. został zatrzymany przez władze wojskowe, które ustaliły, że był od dłuższego czasu poszukiwany za dezercję. Nie przyznał się jednak do zabójstwa Anny S. Upływ czasu w znacznym stopniu utrudnił sprawdzenie alibi podejrzanego, a także uniemożliwił zebranie innych obciążających go dowodów. W tej sytuacji prokurator umorzył postępowanie przeciwko niemu.
  
Drugie zabójstwo

 Prawie 10 lat później, między listopadem 1956 r. a kwietniem 1957 r., popełniono kolejne zabójstwa oraz dwa usiłowania, które pod względem sposobu, jak i okoliczności wykazywały liczne podobieństwa do zabójstwa Anny S.

26 listopada 1956 r. Chaim N. wyszedł z pracy o godz. 18. W drodze do domu jak zwykle zatrzymał się przy budce z piwem, aby wypić butelkę portera. Kwadrans potem sąsiedzi znaleźli go martwego w bramie posesji, w której mieszkał. Nie miał na ciele widocznych obrażeń. Oględziny ubrania i miejsca wypadku nie dały powodu przypuszczać, że ofiara stoczyła z kimś walkę. Nie napadnięto jej też w celach rabunkowych, gdyż miała przy sobie pieniądze i dokumenty. Wyglądało jakby Chaim N. zmarł z przyczyn naturalnych.

Sekcja zwłok wzbudziła jednak zdumienie. Odkryto postrzał klatki piersiowej, który uszkodził mięsień sercowy, aortę i płuco. Pocisk nadal znajdował się w ciele denata. Strzał oddano z daleka. Nabój wydobyty z ciała miał zniekształconą podstawę i czubek. Na jego części cylindrycznej znajdowały się ślady sześciu pól i bruzd przewodu lufy, w tym dwa ślady pól i bruzd były zatarte. Na tej postawie ustalono, że pocisk przeszedł przez przewód lufy kal. 5,6 mm. Broń, z której został odstrzelony nie była zarejestrowana w centralnej zbiornicy KGMO.

Prowadzący śledztwo nie mieli wątpliwości, że Chaim N. padł ofiarą starannie zaplanowanego zamachu. Stwierdzono, że krótko przed godziną 18.15 w bramie zgasło światło. Sprawca chciał w ten sposób zapewnić sobie dyskretne warunki działania. Strzelił do ofiary z broni wyposażonej w tłumik, więc żaden sąsiad nie słyszał huku. Wizja lokalna, podczas której oddano strzały z kilku rodzajów broni, potwierdziła tę hipotezę.

Dwóch świadków zeznało, że wkrótce po wypadku zauważyli wychodzącego z bramy mężczyznę w średnim wieku. Miał na sobie ciemną kurtkę, spodnie tzw. bryczesy i buty z cholewami. Jeden ze świadków pamiętał krótko strzyżony wąsik, ale już nie rysy twarzy - na ulicy było zbyt ciemno. Innych informacji o zabójcy nie udało się uzyskać.

4 stycznia 1957 r. jeden z mieszkańców posesji, w bramie której dokonano zabójstwa, Paweł K., znalazł w skrzynce na listy anonim z dołączoną łuską od pocisku kal. 5,6 mm. Anonim napisano niewprawnym pismem ręcznym, z błędami ortograficznymi. Nabój niezwłocznie przesłał do Zakładu Kryminalistyki KGMO w celu przeprowadzania badań porównawczych. Niestety, nie przyniosły one spodziewanych rezultatów.

Milicja podejrzewała kilka osób o zabójstwo Chaima N., m.in. sąsiada zabitego, a także grupę przestępców. W toku śledztwa nie zdołano jednak zebrać przeciwko nim odpowiednich dowodów. 


 Kolejne zabójstwa i dwa usiłowania zabójstw

Inżynier Józef S. mieszkał w dzielnicy willowej na peryferiach Wrocławia. 9 stycznia 1957 r. ok. 21, państwo S. wrócili taksówką z miasta. Przed bramą stało dwóch mężczyzn.

Po uregulowaniu należności za przejazd inż. S. poszedł po syna do swej matki, a jego żona Janina udała się do domu. Będąc w kuchni usłyszała kroki na podwórzu. Była przekonana, że to mąż wraca z dzieckiem. Nagle usłyszała huk. Wybiegła przed dom i zobaczyła uciekającego przez ogród mężczyznę. Rzuciła się za nim w pościg, lecz szybko zrezygnowała. Pobiegła w kierunku garażu i w ciemności potknęła się o ciało męża.

Jedynym świadkiem zabójstwa był pięcioletni syn zamordowanego, który widział sylwetkę sprawcy i słyszał, jak ojciec w czasie szamotaniny wymienił jego nazwisko. Niestety, chłopiec go nie zapamiętał. Zabójcę widziała także Janina S. i zapewniła, że będzie w stanie go rozpoznać.

W pobliżu garażu, gdzie Józef S. stoczył walkę z napastnikiem, znaleziono dwie łuski kal. 9 mm oraz oprawkę od zegarka z uszkodzonym uchwytem do paska. W ogrodzie natomiast odkryto kilka śladów obuwia, nadających się do gipsowych odlewów.

Zabezpieczony materiał dowodowy nie pozwolił na szybkie i bezpośrednie ustalenie sprawcy zabójstwa inż. S., jednak w znacznym stopniu przyczynił się do powiązania go z pozostałymi morderstwami. Na podstawie badań naboi stwierdzono, że broń, z której strzelono, została użyta w Bytomiu dnia 18 lipca 1946 r. do zabójstwa Anny S. Ustalono także, że oprawka pochodziła od zegarka należącego do Chaima N.

Powyższe fakty wpłynęły na wyciągniecie bardzo istotnych wniosków: po pierwsze, zabójstw Anny S., Chaima N. oraz Józefa S. dokonał ten sam sprawca, a po drugie przestępca dysponował dwoma rodzajami broni, tzn.: kal. 9 mm oraz małokalibrową.

W wyniku dalszego śledztwa ustalono nazwiska dwóch mężczyzn, którzy w momencie powrotu z miasta ostatniej z ofiar seryjnego zabójcy znajdowali się w pobliżu bramy. Wyjaśnili, że przyjechali do inż. S. po to, aby kupić samochód, transakcja jednak nie doszła do skutku. Odjechali tramwajem do miasta. Podejrzanych przedstawiono żonie denata oraz odtworzono okoliczności ich spotkania z Józefem S.. Na tej podstawie i kilku innych faktach wykluczono, by mężczyźni ci mogli zastrzelić inżyniera. Do sprawy nie wniosły niczego nowego również wyjaśnienia konfliktów ofiary z innymi osobami.

Ostatnie zabójstwo

 Późnym wieczorem 15 stycznia 1957 r. nieznany osobnik wtargnął do zabudowania położonego na przedmieściu. Zastrzelił psa, a następnie usiłował pozbawić życia jego właściciela.

Niedoszła ofiara zabójcy, Zenon H., tak zrelacjonował przebieg zdarzenia: Przebywając w mieszkaniu usłyszałem nagle ujadanie psa, a w chwilę później huk na podwórzu. Gdy wybiegłem przed dom, zobaczyłem, że pies nie żyje, a jakiś mężczyzna biegnie ulicą. Wtedy szybko wsiadłem na rower i pomknąłem za nim. W pewnym momencie uciekający mężczyzna zatrzymał się, oślepił mnie światłem latarki i bez ostrzeżenia strzelił w moim kierunku. Na szczęście chybił, jednak po tym, co zaszło, zrezygnowałem z dalszego pościgu. (...) Widziałem napastnika z tyłu, był to mężczyzna średniego wzrostu, poruszał się szybko i zwinnie. Miał na sobie ciemną jesionkę i czapkę cyklistówkę. Nie znam go i trudno mi jest powiedzieć, z jakiego powodu miał do mnie pretensje.

W wyniku oględzin miejsca przestępstwa na ulicy i w pobliżu budy psa znaleziono kilka łusek pocisków kal. 9 mm. Jak wykazała ekspertyza, wystrzelono je z tej samej broni, z której zabici zostali Anna S. i Józef S.

Dziesięć dni po nieudanym zamachu Zenon H. otrzymał pocztą kartkę z pogróżkami (pisownia oryginalna): Wyroku śmierci żądało 8 osób. Ponieważ uciekasz jak zając przed śmiercią łapać Cię i strzelać nikt nie będzie ale postanowiono sprezentować 3 kg materiału aby Cię wraz z żoną wysadzić. Nie chcemy żony i dziecka wysadzać to też uprzedzamy abyś je usunął. Pies zostanie usunięty. Nie spodziewaj się że Cię uchroni rodzina i ta. Cicho (dwa słowa nieczytelne) bez bólu

Kartkę przesłano do ekspertyzy jako materiał porównawczy, załączając anonim w sprawie Chaima N. przysłany Pawłowi K. Wyniki badań grafologicznych potwierdziły przypuszczenia organów śledczych, że oba anonimy napisała ta sama osoba.

W niecałe trzy miesiące później, 11 kwietnia 1957 r., nieznany sprawca próbował zabić dr. A.H. Strzał był niecelny i medyk nie odniósł żadnych obrażeń. Nie udało się ustalić skąd strzelał sprawca. Prawdopodobnie najbardziej dogodnym punktem było poddasze kamienicy położonej naprzeciw mieszkania lekarza. W pokoju znaleziono pocisk kal. 5,6 mm: miał on całkowicie uszkodzony pancerz i w związku z tym nie nadawał się do zbadania.

Upłynął tydzień i liczba zabójstw wzrosła do czterech: zginął Józef W., kierownik administracyjny Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu. Wypadek zdarzył się w wigilię świąt Wielkiej Nocy. Józef W. leżał w łóżku. Nagle coś trzasnęło w sąsiednim pokoju. - Myślał - jak poinformowała żona - że otworzyły się drzwi szafy. Poszedł by je zamknąć. Gdy zbliżył się do okna, padł strzał. Pocisk trafił go prosto w serce.

Oględziny miejsca zdarzenia nie przyniosły niespodzianki. We framudze okna znaleziono pocisk kal. 5,6 mm z uszkodzonym pancerzem, zaś drugi - tego samego kalibru i również uszkodzony - wydobyto z ciała denata. Nie powiodła się próba ustalenia dokładnego punktu celowania - prawdopodobnie było to drzewo oddalone od okna mieszkania o kilkadziesiąt metrów. Eksperci wojskowi orzekli, że skoro sprawca strzelił celnie z takiej odległości, musiał być wybornym strzelcem, a broń wyposażył w optyczne przyrządy do namierzania. To orzeczenie miało duże znaczenie praktyczne. Stworzyło podstawę do odgadnięcia zainteresowań poszukiwanego przestępcy. Niewątpliwie doskonale władał bronią, być może ją kolekcjonował albo był jej "miłośnikiem". Uwzględniając to, próbowano ustalić personalia wszystkich okolicznych pasjonatów militariów. Niestety, poszukiwania ich w tak dużym mieście jak Wrocław były niezmiernie utrudnione i pomimo wysiłków nie przyniosły spodziewanego rezultatu.

Przełom w poszukiwaniach

W nocy z 29 na 30 kwietnia 1958r. do prowadzących śledztwo niespodziewanie uśmiechnęło się szczęście. Milicyjny patrol zatrzymał podejrzanie zachowującego się mężczyznę, przy którym znaleziono gotowy do strzału m.in. pistolet typu FN kal. oraz 67 sztuk amunicji 9 mmm. Był to Władysław Baczyński.

W wyniku kilkakrotnych rewizji jego mieszkania znaleziono: 4000 zł., zegarek bez szkiełka i oprawki, lufę do broni małokalibrowej, lufę do sztucera, przyrządy optyczne do broni, lornetkę, drabinkę sznurkową, dużą ilość amunicji kal. 5,6 mm i 9 mm, różne klucze, wytrychy, piłki do cięcia żelaza oraz metalowe pudełko z sproszkowaną substancją, która, jak wykazały badania, była materiałem wybuchowym. Część znalezionych przedmiotów znajdowała się w specjalnym schowku wydrążonym w klocku drewna.

Wszystkie przedmioty należące do Baczyńskiego sugerowały, że może być poszukiwanym od dawna mordercą. Domysły organów śledczych potwierdziła przeprowadzona przez Zakład Kryminalistyki KGMO ekspertyza zarekwirowanej broni i odstrzelonych łusek. Zamachów na życie Anny S., Józefa S. i Zenona H. dokonano za pomocą broni znalezionej przy Baczyńskim. Udowodniono mu także dwa kolejne zabójstwa: Chaima N. i Józefa S. Nie zdołano natomiast zrobić tego odnośnie próby morderstwa dr. A. H. Władysław Baczyński nie był natomiast autorem anonimów przysłanych Pawłowi K. i Zenonowi H. . Okazało się, że napisała je Emilia P., pielęgniarka. Poznała Władysława w przychodni lekarskiej. W zamian za pomoc w załatwieniu mieszkania w kwaterunku zgodziła się napisać anonimy. Wyjaśniła, że nie wiedziała o zbrodniczej działalności mężczyzny i nie zdawała sobie sprawy, że ulegając jego namowom, stała się mimowolną wspólniczką przestępcy.

Biorąc pod uwagę całokształt sprawy, prokuratora wznowiła umorzone śledztwa i połączyła je w całość.

Zabójca

 Władysław Baczyński był z zawodu kierowcą. Miał żonę i troje dzieci. Jego rodzina cierpiała niedostatek, ponieważ ostatnio żyli ze skromnej renty inwalidzkiej. Wśród sąsiadów cieszył się nienaganną opinią. Nie pił alkoholu, nie palił papierosów, wcześnie wracał do domu, unikał konfliktów. Codziennie rano i wieczorem widywano go na spacerze z ulubionym psem. Konflikty w rodzinie rozwiązywał brutalnie, ale bez rozgłosu. W zakładach pracy, gdzie był zatrudniony przed przejściem na rentę, zdania o nim trudno nazwać jednorodnymi. Dyrekcja Wytwórni Filmów Fabularnych wystawiła mu bardzo dobrą opinię: Baczyński był sumiennym i wysoko wykwalifikowanym pracownikiem. Opinie z innych miejsc pracy przedstawiały go jako człowieka skrytego, mściwego i opryskliwego wobec współpracowników, a zwłaszcza przełożonych.

Zarówno motywy zabójstw, jak i dziwne zachowanie podejrzanego w trakcie śledztwa, wskazywały na konieczność przeprowadzenia badań psychiatrycznych. Wnioski wybitnych specjalistów powołanych w tej sprawie były zgodne co do tego, że sprawca, pomimo pewnych odchyleń charakterologicznych, zachował pełną sprawność intelektualną i nie wykazuje jakichkolwiek objawów choroby psychicznej. W zespole odchyleń charakterologicznych na pierwszy plan wysuwały się u niego takie cechy jak: brak więzi uczuciowej z najbliższą rodziną, obniżenie uczuciowości wyższej w zakresie relacji społecznych i poszanowania drugiego człowieka, egocentryczne scentralizowanie uwagi własnej i otoczenia na swoim losie, zasklepienie się we własnych przeżyciach, nietowarzyskość, podejrzliwość, skłonność do despotyzmu.

Orzeczenie sądowo-psychiatryczne, którego głównym celem jest ustalenie stopnia niepoczytalności sprawcy, brzmiało jednoznacznie: Jakkolwiek struktura charakteru Baczyńskiego wykazuje wydatne odchylenia od przeciętnej miary, w nieznacznym stopniu wpływając na jego zdolność kierowania swoim postępowaniem, to jednak jego sprawność intelektualna pozwalała mu należycie oceniać własne działanie jako przestępcze.

Władysław Baczyński został więc uznany za człowieka poczytalnego i w pełni odpowiedzialnego za swoje czyny.

Motywy zbrodni

Jedną z najbardziej frapujących kwestii w śledztwie stanowiły motywy i pobudki , którymi kierował się morderca. Do momentu zatrzymania Baczyńskiego były owiane mgłą tajemnicy. Zarówno Zenon H., który szczęśliwie uniknął śmierci z rąk zabójcy, jak i krewni zamordowanych, nie potrafili dopomóc milicji w rozwiązaniu tej zagadki.

Sam sprawca indagowany o motywy zbrodni wyjaśnił, że czuł niechęć do ludzi, którzy mieli skłonności do krzywdzenia współpracowników. W jego przekonaniu takimi osobami byli Józef S. i Zenon H., przez długi czas przełożeni Baczyńskiego.

Jeżeli chodzi o zabójstwo Chaima N., morderca oświadczył: Miałem z nim porachunki typu handlowego, ale w gruncie rzeczy nie miałem zamiaru go zabić, lecz jedynie postraszyć. W krytycznym momencie jednak N. chwycił za mój pistolet i wtedy padł strzał.

Mężczyzna twierdził również, że nie miał zamiaru zabić inż. Józefa S. W okolicy wilii znalazł się po to, by spalić samochód dr. W., współlokatora inż. S. W oświadczeniu napisał: Czułem do doktora W. urazę, ponieważ nie przepisał mi takich leków, jakich chciałem. Uzupełnił je o następujące wyjaśnienie: Inżynier S. zdradził mój zamiar, a nawet w pewnym momencie zaczął mnie bić, wtedy - w obronie własnej - strzeliłem do niego.

Natomiast zabójstwo Anny S. zostało dokonane z premedytacją, gdyż w przekonaniu Baczyńskiego ofiara współpracowała z Niemcami.

Podane przez niego motywy poszczególnych zbrodni nie znalazły potwierdzenia w śledztwie. Stwierdzono, że dr W. nie miał własnego samochodu, a ten stojący w garażu stanowił własność inż. Józefa S., o czym sprawca niewątpliwie wiedział. Należy zatem przyjąć, że morderca chciał spalić samochód inż. S. lub zastrzelić dr. W. albo popełnić jedno i drugie przestępstwo. Natomiast Anna S. nie kolaborowała z Niemcami. Co prawda w mieszkaniu zamordowanej w czasie okupacji widywano Niemców, lecz ich kontakty miały charakter raczej handlowy. Kobieta aktywnie działała w ruchu oporu i oddała organizacji cenne zasługi.

Natomiast rola Baczyńskiego w tym okresie była niejasna. Również należał do ruchu oporu, ale nie mógł się pochwalić żadnymi osiągnięciami. Co więcej, w rejonie jego działania Niemcy aresztowali wiele osób. Można więc przypuszczać, że Anna S. podejrzewała Baczyńskiego o wydanie tych ludzi i dlatego została przez niego zabita. W czasie śledztwa nie udało się też ustalić, czy Baczyński faktycznie załatwiał sprawy handlowe z Chaimem N. W każdym razie ani rodzina zastrzelonego, ani jego znajomi nigdy nie mieli okazji widzieć N. w towarzystwie zabójcy. Prawdopodobnie więc i w tym wypadku Baczyński kłamał.

Śledztwo, proces, wyrok

W pierwszej fazie śledztwa Władysław Baczyński usiłował sprawiać wrażenie człowieka, który nie zdaje sobie sprawy z tego, co zrobił i w jakim znajduje się położeniu. Odmawiał złożenia merytorycznych wyjaśnień. Napisał nawet list do prokuratora, w którym prosił go o uchylenie aresztu i umożliwienie składania zeznań z wolnej stopy. Równocześnie snuł plany ucieczki. W ręce oficerów śledczych wpadł gryps napisany przez niego do kolegi. Chciał, aby ten dostarczył mu jak najszybciej piłkę do cięcia żelaza.

W późniejszym okresie, uświadamiając sobie bezskuteczność przyjętej taktyki wobec obciążających go dowodów, zmienił ją. Odpowiadał tylko na pytania, które nie wymagały dodatkowych wyjaśnień. Jeśli pytanie brzmiało np. "Czy zastrzeliliście Annę S."? - odpowiadał twierdząco "Tak". W ten sposób przyznawał się do wszystkich zarzucanych mu czynów, z wyjątkiem usiłowania zabójstwa dr. A. H.
Ilekroć żądano od niego szczegółowych odpowiedzi dotyczących okoliczności zabójstw i motywów, uchylał się od nich. W późniejszej fazie śledztwa niekiedy odstępował od tej zasady i opowiadał o swoich planach. Pewnego razu szczerze i cynicznie wyraził ubolewanie z powodu przedwczesnego aresztowania, ponieważ, jak stwierdził, miał zamiar rozprawić się jeszcze z wieloma ludźmi. Na pytanie: "Kogo chciał jeszcze zabić" odpowiadał: "Przygotowałem długą listę".

W czasie rozprawy sądowej Baczyński początkowo symulował chorobę psychiczną, ale pod koniec procesu zmienił nieco postępowanie. Jednakże nie razu nie wykazał skruchy za swe czyny. Oto jak sprawozdanie z trzeciego dnia procesu Baczyńskiego relacjonował wrocławski dziennik Słowo Polski:

Uważny obserwator procesu dochodzi do przekonania, że jeśli w pierwszym dniu Baczyński symulował chorobę umysłową, a drugiego - udawał człowieka krzywdzonego przez wszystkich, to w dniu wczorajszym przede wszystkim bronił własnego życia i to za wszelką cenę. Niejednokrotnie zwracał on uwagę świadkom, że mówią nieprawdę, pouczał ich w bezczelny sposób, co mają mówić i jak jego zdaniem przedstawiają się fakty.
Wczorajszy Baczyński, to nie ten sam sprzed dwóch dni, popisujący się nerwowymi tikami głowy, udzielający na pytania sądu czy prokuratora nielogicznych odpowiedzi. Oskarżony zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, co mu grozi.
Proces Władysława Baczyńskiego toczący się przed Sądem Wojewódzkim we Wrocławiu zakończył się wyrokiem skazującym na karę śmierci. Adwokat oskarżonego złożył rewizję wyroku, ale Sąd Najwyższy po ponownym rozpatrzeniu sprawy, zatwierdził wyrok Sądu Wojewódzkiego. Baczyński zwrócił się do Rady Państwa z prośbą o ułaskawienie, ale jego prośba została odrzucona. W dniu 17 maja 1960 r. wykonano wyrok.


Źródła: Krzysztof Gonerski na podstawie artykułu Romualda Topiłko "Sprawa Baczyńskiego", Problemy Kryminalistyki Nr 41, 1963 r. www.zbrodnia.of.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz