poniedziałek, 9 lutego 2015

Karol Kot

Karol Kot, działał w latach 1964-66. Zamordował on 86 letnią staruszkę i 11-letniego chłopca oraz usiłował dokonać jeszcze sześciu zabójstw (m.in. 7-letniej dziewczynki i 78 letnia kobieta).  Sprawca 2 razy atakował w kościele, raz w bramie, raz na klatce schodowej oraz raz na otwartym terenie. Zostawiał również w różnych punktach miasta zatrute butelki z alkoholem myśląc, że ktoś się z nich napije.
Ofiary, które przeżyły atak opisały go jako osobę dosyć młodą, z tarczą szkolną na ramieniu. Milicja rozpoczęła wkońcu dokładną penetrację środowisk szkolnych. Przełom w śledztwie nastąpił dzięki zeznaniom młodej dziewczyny, członkini sekcji strzeleckiej. Zgłosiła ona milicji dziwne zachowania swojego kolegi z klubu strzeleckiego. Kiedyś w trakcie wspólnej wyprawy za miasto rzucił się na nią z nożem i groził śmiercią. Potraktowała to jako głupi żart, jednak potem przyznał się jej do ataku na 7-letnią dziewczynkę (dokument Seryjni mordercy – Był sobie chłopiec, 2000, Discovery World).
Kota fascynowały noże (ofiary atakował dźgając je nożem w ustronnych miejscach). W domu miał ich całą kolekcję (16 sztuk-niektóre były robione na zamówienie). W wolnych chwilach rzucał nimi do celu. Był członkiem ORMO oraz młodzieżowej sekcji strzeleckiej. Dla zabawy wzniecał pożary. W swoim otoczeniu uchodził za infantylnego i nadpobudliwego. Nie rozpoczął współżycia seksualnego. Mieszkał w Krakowie, pochodził z rodziny inteligenckiej (ojciec był inżynierem, a matka pracownikiem umysłowym) i był uczniem Technikum Energetycznego. Wychowawcy mieli o nim pozytywną opinię. Znęcał się nad zwierzętami oraz osobami słabszymi od siebie. Sprawiało mu przyjemność obserwowanie uboju zwierząt w rzeźni. Przyznał, że pił potem ich krew.
W chwili aresztowania miał 20 lat. Zdaniem badających go biegłych, działał dla zaspokojenia żądzy zniszczenia i zadawania cierpień. Celem jego czynów było przeżywanie przez niego głębokiego zadowolenia. Kot znał normy etyczno-moralne jednak nie chciał się do nich stosować. Był egocentrykiem, skrytym w sobie i nieufnym wobec otoczenia. Miał poczucie krzywdy i niechęci do ogółu ludzi. Badania neurologiczne nie wykazały zmian w obrębie centralnego i obwodowego układu nerwowego. Nie stwierdzono u niego sadyzmu w znaczeniu parafilnym, w czasie swoich czynów nie odczuwał podniecenia seksualnego. Kot chciał zaspokoić emocjonalną potrzebę zadawania cierpienia innym ludziom. Zdiagnozowano u niego psychopatię. Lekarze ze szpitala w Grodzisku Mazowieckim uznali, że był poczytalny. Biegli z Krakowa wyrazili inną opinię, uważali że osoba o psychopatycznej osobowości nie odpowiada w pełni za swoje czyny (Hanusek i Leszczyński, 1995).
Obraz jego zaburzeń najlepiej przedstawia wywiad, który przeprowadził z nim Bogusław Sygit gdy Kot oczekiwał w więzieniu na egzekucję. Jego fragmenty pochodzący z książki „Kto zabija człowieka - najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce” (Sygit, 1989) zamieszczam poniżej:
- (Sygit) W czasie rozprawy mówił Pan na temat swojego niecodziennego hobby.
- (Kot) To długi temat, pewno nie skończylibyśmy go omówić do kolacji powiem tytko, że interesowało mnie to, co służy na wojnie niszczeniu człowieka i jego dobrobytu, a wiec: trucizny, noże, broń palna oraz sposoby ich najskuteczniejszego używania. Miałem sporą kolekcję noży : finki, noże sprężynowe, monterskie, rybackie i inne. Milicja zwinęła mi 17 sztuk…Inne upodobanie, to namiętne rysowania noży, gilotyn, szubienic i broni palnej. Gdy wiatrówkę miałem w domu. strzelałem do książek, do mięsa, które matka przynosiła na obiad, aby zbadać energie i siłę pocisku. Dobrze operowałem nożem. Nosiłem go zawsze ze sobą Wiele ćwiczyłem, np. refleks wyrabiałem sobie, uderzając nożem między swoimi rozłożonymi palcami Doszedłem do takiej wprawy, że przebijałem na wylot 3 cm deskę. Bardzo lubiłem niszczyć bilon. Miałem tego całą kolekcję. Rzucałem nożem do kart od gry - zawsze wybierałem na ofiary damy. Od czwartej klasy ćwiczyłem karate. Zbierałem tez truciznę, bo to przecież jeden z rodzajów broni wojskowej. Miałem także proch strzelniczy…
- Czy były takie osoby, którym Pan ufał, komu się zwierzał, Jakie było miejsce w tym rodziców?
- Pewnie, że miałem, byłem przecież normalnym człowiekiem. Najbliższe mi osoby to rodzice, dwóch kolegów szkolnych, koleżanka klubowa oraz trener klubu strzeleckiego "Cracovia". Matka była mi bliższa od ojca. Miałem odwagę zwracać się do niej o usprawiedliwienie opuszczonych lekcji. Była nieraz zła na mnie, gniewała się, ale pisała fałszywe oświadczenia tłumaczące moją nieobecność. Jej zwierzałem się z niepowodzeń, mówiłem o tym, że koledzy mi dokuczają. W ogóle to rodzice nie mieli zbyt wiele czasu dla nas. Bardziej zajęci byli pracą zawodową i społeczną (…) Do rodziców miałem pretensje tylko o jedno - ze więcej kochali moją siostrę. Była ode mnie młodsza o 8 lat. Nie powiem, tez ją lubiłem, troszczyłem się o nią jak była mała. Gdy trochę podrosła, denerwowała mnie, z byle powodu ją karciłem, gdy rodziców nie było w domu, bo u mnie dyscyplina wojskowa to rzecz pierwsza i święta. Biłem ją też, aby się wyładować po jakichś niepowodzeniach na strzelnicy czy w budzie. Tłukłem ją czym popadło - ręką, paskiem a nawet kiedyś, pamiętam, wieszakiem. Waliłem byle gdzie, kiedyś o mało nie wybiłem jej oka. Gdy beczała, zamykałem ją w pokoju, jak żołnierza, który przeskrobał, wsadza się do celi. Jak już mówię o pretensjach do rodziców, to powiem Panu, ze nie zapomnę to im tego, iż nie chcieli kupić mi skórzanej kurtki strzeleckiej. Wiem, ze nie było ich stać na to, była droga, ale przecież jak ja chciałem, to powinno być to ważniejsze (…) To prawdziwy napój bogów (krew). Świadomość, że pijesz krew. która przed chwilą była żywa, to coś wzniosłego. Wy, którzy zostajecie wśród żywych, nie pojmiecie tego, zrozumieć to mogą tylko wybrani. Ja byłem naznaczony na tej ziemi, aby to odczuwać i sycić swój organizm odchodzącym życiem innych istot (…) Pierwszym moim marzeniem było zostać komandosem. Przypadła mi do gustu ich odwaga, zimna krew, żelazna dyscyplina i twarde życie. Potem marzyłem o karierze wojskowej, chciałem skończyć szkołę oficerską i zostać wysokim dowódcą. Złożyłem nawet podanie do takiej szkoły. Z moich marzeń zdążyło się spełnić jedno, chciałem i byłem katem ludzi, choć myślałem o większej rzezi, o prawdziwym dużym krematorium. Gdyby była wojna, chciałbym być szefem obozu koncentracyjnego, obcinałbym piersi kobiet i kładł je pod hełmy żołnierzy, aby nie uciskały ich w głowę. Marzyły mi się masowe mordy w komorach gazowych, łapanki, ćwiartowanie ludzi(…)
- Co to w takim razie jest postępowanie etyczne, zgodne z moralnością?
- Według mnie jest to takie postępowanie, które sprawia przyjemność, które odpowiada człowiekowi. Co jest przyjemne, to jest moralne. Jeśli wiec mnie sprawiało satysfakcję i zadowolenie zgładzanie ludzi, to było to postępowanie zgodne z moją moralnością…
- Samo cierpienie jest pięknem, a zadawanie komuś bólu lub cierpienia jest dziełem sztuki, a nie każdy to potrafi.
- Pana credo życiowe?
- Powiem krótko: zabijać i pić krew ofiar, niszczyć ludzi i ich majątek.
- Jak zrodziła się w Panu chęć zabijania ludzi?
- Początkowo było to upodobanie, bardzo lubiłem patrzeć na nienaganny profil noży. Było to wiele lat temu. Zbierałem je, kupowałem, wymieniałem, zamawiałem noże według moich projektów. Nosiłem je zawsze przy sobie. Kochałem je i tak myślę, ze była to moja największa chyba miłość - miłość do przedmiotu. Dla mnie nóż był żywym tworem, lubiłem jego mowę, cieszyłem się jego dziełem, równo uciętą połacią mięsa, przebitą deską. Nóż to byłem ja. Stale mnie coś ciągnęło i namawiało, abym spróbował jak nóż wchodzi w ciało człowieka. Bałem się jednak. Obawa przed karą hamowała moją rękę, bo wiedziałem, ze za to wieszają. Rozpocząłem więc od istot nieludzkich… Kiedyś spostrzegłem, ze krew tych istot robi na mnie dziwne wrażenie. Lubiłem patrzeć, jak spływa po nożu, jak krople padają w ziemię i jeszcze do niedawna żywe wsiąkają w podłoże. Krew ciągle żyła, była ciepła (…) Ale to ciągle nie było to, bo pragnąłem krwi człowieka (…).
- No właśnie, czy tylko dlatego Pan mordował?
- Wie pan, początkowo po to, aby zdobyć odwagę, jak również dla własnej przyjemności, dla pokonania samego siebie. Później przyczyną była niechęć do ludzi. Wydawało mi się ciągle i to mnie męczyło, że nikt mnie nie lubi, i dlatego ja nikogo nie lubiłem. Pamiętam, że mówiłem o tym do plastyczki, mówiłem jej że będę mordercą, będę zabijał, bo ludzie są dla mnie źli. Mam z tego powodu kompleksy i będę się mścił za najlżejsze szyderstwo,  każde złe słowo (…) Pasjonował mnie widok krwi, cierpienie ofiary i dzieło zniszczenia. Prawdę powiedział o tym prokurator: gdyby Kot chciał, to mógł odmówić sobie przyjemności zabijania, lecz nie chciał, bo wolał zabijać…Wytłumaczenie jest we mnie, w moim wnętrzu, w mojej filozofii, w moich poglądach na dobro i zło. Mówiłem już dzisiaj, ze dobrem jest to co sprawia przyjemność, w takim razie, skoro zabijanie dawało mi zadowolenie, wiec jest dobrem, a ja porządnym człowiekiem. Nie jestem wiec draniem czy zbrodniarzem, ale tylko mordercą. Wierze w to, ze jestem porządnym człowiekiem. To, ze mordowałem niewinnych to moja osobista, prywatna sprawa (…)
- Jak Pan scharakteryzowałby swoje zachowanie się po czynie?
- Jako czujne i ostrożne, ale był i czas na cieszenie się z dobrej roboty. Przede wszystkim uciekałem z miejsca przestępstwa, a odprężenie, jakiego doznawałem po czynie, pozwalało mi zachowywać się normalnie i nie popełniać błędów (…)
- Czego się Pan obawia obecnie?
- Śmierci, własnej śmierci, choć staram się o tym nie myśleć a gdy takie chwile przychodzą, odsuwam je od siebie (…) Niedługo spotkam się z ofiarami, tam gdzie się wybieram, to sobie pogadamy, tu na ziemi nie mam z kim rozmawiać (cyt. za www.zbrodnia.of.pl).
Zdjęcia:







Na podstawie własnej pracy magisterskiej pt.
Seryjni i wielokrotni mordercy - teoretyczny model kształtowania się skłonności oraz profilowanie psychologiczne i psychogeograficzne przygotował  Łukasz Wroński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz